piątek, 29 sierpnia 2014

44. 7 godzin. Ktoś przebije? - Izrael

29 sierpnia

Niby tylko 215 kilometrów. Ile zajmie mi przejazd w realiach ciemnoty egipskiej? Nie do przewidzenia. Nauczony doświadczeniami dnia poprzedniego wystartowałem pełen obaw. Jeśli znowu trafię na pomysły z konwojem, zawracaniem z drogi i niechcianymi postojami, to nie wiem kiedy dojadę do Izraela. Czas znowu stał się bardzo krótki. Dzisiaj jest piątek, a w niedzielę mam prom z Hajfy do Iskenderun (Turcja). Realnie piątek i sobota to dwa dni na przejechanie prawie 650km do portu w Izraelu. Niby nie za wiele, ale... Tutaj jest jednak inaczej niż w cywilizowanym świecie.

Trzeba to przyznać, że widoki znowu były zachwycające. Tak, jak wcześniej ''płynąłem'' pomiędzy pustynią, a błękitno-turkusowym morzem. Słońce nie grzało wybitnie mocno. W oddali zobaczyłem pierwszy z check point'ów. Chłopaki spojrzeli tylko smętnie w moim kierunku i zero reakcji. Po drodze mijałem ich jeszcze kilka i też sprawnie. Dopiero przed Taba ktoś zareagował i sprawdził zgodność zdjęcia w paszporcie z obrazem z realnego świata, czyli mną stojącym na wprost. Nie wyglądało na to, że ''ktoś'' umi czytać. Sorry...nie mogłem się powstrzymać.




I oto ona. Granica egipsko-izraelska. I znowu dreszcz emocji i natrętnie wracające pytanie: ''Czy aby na pewno można przejechać''. Chyba jednak można, bo przemieściłem się w stronę kontroli celnej i nikt mnie nie zawrócił. Bardzo obawiałem się biurokracji egipskiej i ścisłej kontroli. Rzeczywiście celnik nie miał litości i kazał rozpakować mi całe moto. Cóż, rozpakowałem, ale nawet nie byłem specjalnie rozemocjonowany. Nastawiłem się w stylu - ''Trzeba płynąć z prądem''. Ani za wolno, ani za szybko. Po celniku musiałem rozliczyć się z tablic rejestracyjnych i CDP. Traffic Police Office znajdował się kilkanaście metrów dalej. Jak tylko się pokazałem w budynku, towarzystwo samo kierowało mnie do odpowiednich drzwi i pomimo obaw dość szybko się rozliczyłem z egipską przeszłością. Później tylko imigration, odpaliłem moto i za chwilę, w oddali zobaczyłem napis Welcome to Israel. O to właśnie mi chodziło. Odprawa egipska zajęła mi trochę ponad godzinę.

Podjechałem do bramy wjazdowej. Miałem wrażenie, że czekała na mnie cała procesja. Wyglądało to tak, jakby chcieli mi powiedzieć coś w stylu: ''Właśnie na Ciebie oczekujemy''. I zaczęło się. Najpierw miałem do rozpakowania cały motocykl. Do zera. Zacząłem, więc wyciągać wszystko co miałem: torba raz, torba dwa, torba trzy, kamery, przeciwdeszczówka, buty, szmaty itd. Uzbierała się niemała kupa.

Motocyklem wjechałem do komory, w której miał być przeszukiwany i prześwietlany. Ja w tym czasie poszedłem z całym majdanem na drugie prześwietlenie. Trochę zaniepokoiło mnie to, że pogranicznicy zaczęli zakładać gumowe rękawiczki. Jakoś tak się cały spiąłem. Sam nie wiem czemu? Na szczęście tutaj nie było niespodzianek. Dalej to już kontrola paszportowa. Kilka standardowych pytań i Pani poprosiła, żebym usiadł i chwilę poczekał. 

Przyglądałem się zbrojnym na granicy. Wyglądali jak turyści, którzy wyszykowali się na lekki trekking w góry. Odzież techniczna: spodnie, koszule, t-shirt. Nic tylko plecak i marsz. Zamiast plecaka przypięli sobie automaty z długimi lufami dla ozdoby. Nie zdejmowali palca wskazującego ze spustu czujnym wzrokiem skanując przestrzeń dookoła. Nie ma żartów. I nie ma też żartów z celnikami, pogranicznikami, imigration, panią od wymiany waluty, sprzątaczką i lustrem. Z nikim. Powaga na granicy. 

I tak sobie czekam. Godzina, dwie...przestałem liczyć czas. Płynąć, płynąć...oni też kiedyś kończą robotę. Byłem już coraz bardziej zmęczony. Pojawiła się jakaś ''ważna'' wręczyła mi kartkę, na której miałem napisać numer telefonu, adresy e-mail, imię dziadka ze strony ojca. Po czym zniknęła. Był moment, że nawet przymknąłem lekko oko. Minęła następna godzina i znowu się pojawiła moja Pani. Miałem pójść z nią to tajemnego pokoju. Światło nie było przyciemnione. Wręcz odwrotnie. I tu pojawiła się seria pytań zainspirowanych historią zapisaną w paszporcie. Co robiłem w Afganistanie? A w Iranie? A ile razy byłem w Egipcie? Kogo znam w Sudanie? I wiele innych jeszcze. Wreszcie zbliżaliśmy się do finału. Trochę mnie już to wszystko zaczęło już irytować. Rzuciłem na odchodne: ''Trochę już tu siedzę i jestem zmęczony. Może jakąś kawę byście zaproponowali''? Pani tylko na mnie spojrzała i wykrztusiła, że tu to nie. Może na zewnątrz coś będzie?

Wróciłem do swojej poczekalni i za moment pojawiła się inna Pani. Co znowu? Już się zapieniłem na poważnie. ''Czy chciałby Pan kawę, herbatę, czy coś do jedzenia''? Hę? Patnie...

Wreszcie doczekałem się. Paszporty wróciły do właściciela. Czyli do mnie. Mogłem kontynuować moją ścieżkę zdrowia. Poszedłem do celników, żeby dopiąć temat CDP. Tam już czekały na mnie kluczyki od motocykla. Odebrałem go po rentgenie wreszcie. Kilka pieczątek, spakowałem jeszcze raz moto i byłem gotów do wyjazdu. 

Spojrzałem na zegarek. Od wjazdu na granicę po stronie egipskiej do wyjazdu po stronie izraelskiej, mam nowy rekord odprawy - prawie 7 GODZIN!!! 

Ale jestem w Izraelu. Teraz jeszcze tylko zapakować moto na statek i Turcja. Tam będę trochę spokojniejszy, bo wreszcie niezależny od promów.

A póki co...



Najechane 230km

Sharm el Sheikh - Eljat

Temp. 32st.C, w Eljat 40st.C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz