niedziela, 31 sierpnia 2014

46. Motocykl na promie do Iskenderun

31 sierpnia

Właśnie pojawiły mi się pierwsze refleksje dotyczące mojej podróży. Czym właściwie jest? Najbliżej mi do poznawania nowych miejsc i ludzi. Tak, to przede wszystkim. Byłem bardzo ciekaw Afryki, jako kontynentu bardzo różnego od Europy przecież. Nie nastawiałem się specjalnie na jakiś konkretny kraj. Patrzyłem bardziej pod kątem miejsc, które można po drodze zobaczyć. Czasami bardziej, czasami mniej turystycznych. I to się na pewno udało. Będę długo pamiętał słonie w naszym campie w Zambii, czy memorial w Rwandzie i goryle oczywiście też. Jeśli kiedyś uda mi się wrócić nad Jezioro Malawi będzie super. Jazda bezdrożami, gdzieś w Tanzanii...tak, to te miejsca zostaną ze mną na zawsze. Pewnie wrócę jeszcze do tego tematu w podsumowaniu całej wyprawy.

Spotkani ludzie? Szkoła w Zambii, ''Huk'' w Meru, ''kolorowe'' dzieciaki podbiegające, kiedy tylko się gdzieś zatrzymamy i wielu innych, z którymi udało mi się spędzić czasami tylko krótką chwilę.

Klimaty afrykańskie? ''One Million Stars Hotel'' i noce pod kocem z gwiazd. Zielona Etiopia i pustynny Sudan. Ech...długo bym jeszcze mógł opowiadać.

Ta podróż to nie tylko zabawa, ale także kryzysy podczas walki z pojawiającymi się trudnościami. Prom Sudan-Egipt przykładowo, czy jazda w stronę Taba, żeby wyrobić się w czasie na następny prom. Nie są to łatwe chwile, kiedy pojawia się niepewność następnego dnia. Jest to czas na prawdziwy sprawdzian zaradności, szukania możliwości i podejmowania niestandardowych decyzji. W takich momentach, a było ich wiele, nie myślałem, jaką dzisiaj fotę ustrzelę i jakąż fascynującą przygodę przeżyję. Myślałem bardziej, jak przeżyć i na nowo się zorganizować, żebym mógł jechać dalej. Nie było mi w tych momentach do śmiechu, a wręcz odwrotnie.

Dużo też dzieje się po stronie organizacyjnej. Szukanie noclegów, organizacja jedzenia, wizy, pieczątki, pozwolenia, rejestracje. Samo się nie zrobi, a kosztuje czas i energię. Nie raz dojeżdżałem do noclegowni totalnie złachany, a tam: ''Passport, money, waiting...srajting''. Ręce opadają.

I oczywiście motocykl. Jest takie powiedzenie: ''Moto tak Cię zawiezie, jak o niego zadbasz''. Przyjąłem wersję, że przegląd stanu technicznego moto robiłem codziennie: opony stan i ciśnienie, płyny, poziom oleju, światła itd.

Dobrze już. Na podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Tak mnie chyba naszło, bo mam poczucie, że pewien rozdział się zamyka. Jutro finalnie...mam nadzieję.

Teraz trochę o załadunku na prom dla tych, którzy kiedyś może będą tędy jechali. Skorzystałem z usług agencji. Nie, nie tej...tylko Tiran Shipping. I przyznam, że bardzo sprawnie wszystko poszło. W agencji pojawiłem się rano, nie wieczorem, a tam czekały już dwie miłe Panie, które w od razu zajęły się obsługą. Oddałem się w ich ręce. Znały się na rzeczy i zrobiły kawał dobrej roboty. Potem pozostało mi już tylko zapłacić za usługę i wyszedłem po jakiejś godzinie uszczęśliwiony jak...

Zgodnie ze wskazówkami odnośnie poruszania się po porcie:

- podjechałem moto do bramki nr 10, gdzie czekał na mnie permit na wjazd

- chwilę później pojawił się delegat agencji i za rękę zaprowadził do celników, odprawa była krótka, nawet nie sprawdzali co mam w kufrach

- potem, piętro wyżej, inny Pan wystawił pozwolenie na wjazd na prom

- uiściłem w tym samym budynku opłatę portową

- podążając za delegatem agencji podjechałem dokładnie do promu, gdzie trwał wyładunek TIR'ów, trochę czasu to zajęło, godzina, może dwie

- wjechałem moim moto na wskazane miejsce, zabezpieczyłem go pasami i...tyle

Prom nie zabiera pasażerów, więc kupiłem bilet z Telavivu do Adana w Turcji. Stamtąd będę miał do przejechania około 130km busem i wyląduję w Iskenderun. A tutaj następna agencja. Dostałem namiary od Pań z Tiran S. Podobno też robią dobrze...swoje usługi.




  

sobota, 30 sierpnia 2014

45. PTSD - Izrael

30 sierpnia

Wszystko się toczy w mocnym napięciu. Prom do Turcji. Mega ważny. Prawie jak Sudan/Egipt. Miałem do przejechania właściwie cały Izrael. Dokładnie z Eljat to Hajfa. I jeszcze ta tocząca się wojna. Pisałem kilka postów na Lonely Planet z pytaniami o możliwość przejazdu przez Izrael właśnie i to, co otrzymałem w odpowiedzi nie było specjalnie zachęcające. Generalnie zamieszczony komentarz miał wydźwięk w stylu: ''Jeśli Ci życie miłe, to do Izraela nie jedź''. Jak nie tu, to gdzie? Do Syrii? Też mi rada!

Wczoraj wieczorem mogłem jeszcze popatrzeć na mijanych ludzi i rzeczywiście stan wojny w Eljat odznaczył swoje piętno. Przeciętny Izraelczyk wygląda następująco: krótkie spodenki, t-shirt, japonki na stopach, przewieszony ręcznik i kierunek plaża. Wieczorem klub i impreza do rana. W naszym motelu też się nieźle działo. Z korytarza dochodziły dźwięki ostrej balangi. To chyba sposób na odreagowanie PTSD (Post-Traumatic Stress Disorder), czyli zespołu stresu pourazowego. Ja sam byłem w stresie. Wczoraj w TV pokazywali, że Palestyńczyk rzucił kamieniem.

Wracając do głównego wątku, czyli jazda. W ogarniętym wojną Izraelu była bardzo...przyjemna. Relaks jakiego dawno już nie doświadczałem. Widać, że wszystko jest tu na wyższym poziomie w porównaniu do Egiptu na przykład. Drogi równe i gładkie. Te lokalne to dwa pasy w jedną i dwa pasy w drugą stronę. Jak autostrada. Stacje benzynowe czyste i wyglądające jak nowe. Kierowcy jeżdżą jakby respektowali przepisy ruchu drogowego. Poczułem się pewniej na drodze. Jechałem wzdłuż granicy z Jordanią, więc odległość do Gazy to łochochoooo... i trochę jeszcze. Kamienie tak daleko nie latają. 







Sam się sobie zadziwiłem. Jak już wsiadłem na moto w Eljat, tak zszedłem z niego w Hajfa. Zrobiłem tylko krótką przerwę higieniczną, a poza tym...jazda, jazda. Dokładnie nie sprawdzałem, ale myślę, że około drugiej po południu byłem na miejscu. Chyba gdzieś w nieświadomości wzięło górę ciśnienie na chęć przedostania się na ''stały ląd''. Pewnie dlatego tak dociskałem na motku. Niewiele to zmienia, bo i tak dopiero jutro ładuję moto na prom, ale przynajmniej wiem, że jestem na miejscu.



Najechane 430km

Eljat - Hajfa

Temp. 33st.C

piątek, 29 sierpnia 2014

44. 7 godzin. Ktoś przebije? - Izrael

29 sierpnia

Niby tylko 215 kilometrów. Ile zajmie mi przejazd w realiach ciemnoty egipskiej? Nie do przewidzenia. Nauczony doświadczeniami dnia poprzedniego wystartowałem pełen obaw. Jeśli znowu trafię na pomysły z konwojem, zawracaniem z drogi i niechcianymi postojami, to nie wiem kiedy dojadę do Izraela. Czas znowu stał się bardzo krótki. Dzisiaj jest piątek, a w niedzielę mam prom z Hajfy do Iskenderun (Turcja). Realnie piątek i sobota to dwa dni na przejechanie prawie 650km do portu w Izraelu. Niby nie za wiele, ale... Tutaj jest jednak inaczej niż w cywilizowanym świecie.

Trzeba to przyznać, że widoki znowu były zachwycające. Tak, jak wcześniej ''płynąłem'' pomiędzy pustynią, a błękitno-turkusowym morzem. Słońce nie grzało wybitnie mocno. W oddali zobaczyłem pierwszy z check point'ów. Chłopaki spojrzeli tylko smętnie w moim kierunku i zero reakcji. Po drodze mijałem ich jeszcze kilka i też sprawnie. Dopiero przed Taba ktoś zareagował i sprawdził zgodność zdjęcia w paszporcie z obrazem z realnego świata, czyli mną stojącym na wprost. Nie wyglądało na to, że ''ktoś'' umi czytać. Sorry...nie mogłem się powstrzymać.




I oto ona. Granica egipsko-izraelska. I znowu dreszcz emocji i natrętnie wracające pytanie: ''Czy aby na pewno można przejechać''. Chyba jednak można, bo przemieściłem się w stronę kontroli celnej i nikt mnie nie zawrócił. Bardzo obawiałem się biurokracji egipskiej i ścisłej kontroli. Rzeczywiście celnik nie miał litości i kazał rozpakować mi całe moto. Cóż, rozpakowałem, ale nawet nie byłem specjalnie rozemocjonowany. Nastawiłem się w stylu - ''Trzeba płynąć z prądem''. Ani za wolno, ani za szybko. Po celniku musiałem rozliczyć się z tablic rejestracyjnych i CDP. Traffic Police Office znajdował się kilkanaście metrów dalej. Jak tylko się pokazałem w budynku, towarzystwo samo kierowało mnie do odpowiednich drzwi i pomimo obaw dość szybko się rozliczyłem z egipską przeszłością. Później tylko imigration, odpaliłem moto i za chwilę, w oddali zobaczyłem napis Welcome to Israel. O to właśnie mi chodziło. Odprawa egipska zajęła mi trochę ponad godzinę.

Podjechałem do bramy wjazdowej. Miałem wrażenie, że czekała na mnie cała procesja. Wyglądało to tak, jakby chcieli mi powiedzieć coś w stylu: ''Właśnie na Ciebie oczekujemy''. I zaczęło się. Najpierw miałem do rozpakowania cały motocykl. Do zera. Zacząłem, więc wyciągać wszystko co miałem: torba raz, torba dwa, torba trzy, kamery, przeciwdeszczówka, buty, szmaty itd. Uzbierała się niemała kupa.

Motocyklem wjechałem do komory, w której miał być przeszukiwany i prześwietlany. Ja w tym czasie poszedłem z całym majdanem na drugie prześwietlenie. Trochę zaniepokoiło mnie to, że pogranicznicy zaczęli zakładać gumowe rękawiczki. Jakoś tak się cały spiąłem. Sam nie wiem czemu? Na szczęście tutaj nie było niespodzianek. Dalej to już kontrola paszportowa. Kilka standardowych pytań i Pani poprosiła, żebym usiadł i chwilę poczekał. 

Przyglądałem się zbrojnym na granicy. Wyglądali jak turyści, którzy wyszykowali się na lekki trekking w góry. Odzież techniczna: spodnie, koszule, t-shirt. Nic tylko plecak i marsz. Zamiast plecaka przypięli sobie automaty z długimi lufami dla ozdoby. Nie zdejmowali palca wskazującego ze spustu czujnym wzrokiem skanując przestrzeń dookoła. Nie ma żartów. I nie ma też żartów z celnikami, pogranicznikami, imigration, panią od wymiany waluty, sprzątaczką i lustrem. Z nikim. Powaga na granicy. 

I tak sobie czekam. Godzina, dwie...przestałem liczyć czas. Płynąć, płynąć...oni też kiedyś kończą robotę. Byłem już coraz bardziej zmęczony. Pojawiła się jakaś ''ważna'' wręczyła mi kartkę, na której miałem napisać numer telefonu, adresy e-mail, imię dziadka ze strony ojca. Po czym zniknęła. Był moment, że nawet przymknąłem lekko oko. Minęła następna godzina i znowu się pojawiła moja Pani. Miałem pójść z nią to tajemnego pokoju. Światło nie było przyciemnione. Wręcz odwrotnie. I tu pojawiła się seria pytań zainspirowanych historią zapisaną w paszporcie. Co robiłem w Afganistanie? A w Iranie? A ile razy byłem w Egipcie? Kogo znam w Sudanie? I wiele innych jeszcze. Wreszcie zbliżaliśmy się do finału. Trochę mnie już to wszystko zaczęło już irytować. Rzuciłem na odchodne: ''Trochę już tu siedzę i jestem zmęczony. Może jakąś kawę byście zaproponowali''? Pani tylko na mnie spojrzała i wykrztusiła, że tu to nie. Może na zewnątrz coś będzie?

Wróciłem do swojej poczekalni i za moment pojawiła się inna Pani. Co znowu? Już się zapieniłem na poważnie. ''Czy chciałby Pan kawę, herbatę, czy coś do jedzenia''? Hę? Patnie...

Wreszcie doczekałem się. Paszporty wróciły do właściciela. Czyli do mnie. Mogłem kontynuować moją ścieżkę zdrowia. Poszedłem do celników, żeby dopiąć temat CDP. Tam już czekały na mnie kluczyki od motocykla. Odebrałem go po rentgenie wreszcie. Kilka pieczątek, spakowałem jeszcze raz moto i byłem gotów do wyjazdu. 

Spojrzałem na zegarek. Od wjazdu na granicę po stronie egipskiej do wyjazdu po stronie izraelskiej, mam nowy rekord odprawy - prawie 7 GODZIN!!! 

Ale jestem w Izraelu. Teraz jeszcze tylko zapakować moto na statek i Turcja. Tam będę trochę spokojniejszy, bo wreszcie niezależny od promów.

A póki co...



Najechane 230km

Sharm el Sheikh - Eljat

Temp. 32st.C, w Eljat 40st.C

43. Egipskie ciemności? Nie! Ciemnota egipska...

28 sierpnia

Czytelnik bloga i kibic wyprawy Tomasz (mój serdeczny przyjaciel) napisał w SMS'ie: ''Trzymaj się bracie-teraz już z górki''. Odpisałem: ''K..wa. Z jakiej górki. Miałem być dzisiaj w Izraelu, a jestem w Sharm el Sheikh...''.

Możliwe, że podczas czytania tego posta(u), przydatna będzie google maps. Start Safaga, koniec Taba/Eljat. Prosta trasa. Ponad 700km.

Z Safagi wyruszyłem planowo, lekko po 8.00 czasu lokalnego. Temperatura bardzo korzystna, bo około 30st.C i jeszcze wiatr od morza. Bardzo przyjemny start i w zasadzie cała droga do Suezu była przyjazna motocykliście.

Jeszcze kilka fot porannych w Safaga.





Po prawej stronie morze po horyzont, a po lewej pustynne piaski. Piękne krajobrazy, tylko jakoś nie miałem czasu na zrobienie fot.

Przez Kanał Sueski przejechałem Tunelem Sueskim, który, jak to tunel, przebiega pod kanałem. Myślałem, że będzie dłuższy, a tu...kilkadziesiąt metrów i koniec. Jakby na to nie spojrzeć właśnie wjechałem na Półwysep Synaj. Spojrzałem na nawigację. Do Taba pozostało 270km, czyli trzy godziny jazdy i może jeszcze się odprawię do Izraela. Plan prosty w wykonaniu...Plany..he, he, he. 

Ruszyłem żwawo z wizją dojechania do granicy. Na pierwszym check point w miarę sprawnie poszło i pełen energii mknąłem, jak pojedyncze stado mustangów. Najechałem już może 60-70km i następny check point. ''No, no...desert road. Back, back...''. Zatkało mnie, tak jak rzadko mnie zatyka. Zostały mi przecież tylko dwie godziny jazdy do granicy. Prawie już ją widziałem z miejsca, gdzie właśnie stałem. Ale o co tu chodzi? To dla mojego bezpieczeństwa. Obok mnie przejeżdżały samochody w upragnionym przeze mnie kierunku, więc zapytałem jak to jest? ''Życie Egipcjanina nie ma tu wielkiej wartości. Ale obcokrajowca, to co innego''. Koniec. Nie przejadę. Byłem zmuszony do odwrotu i jazdy objazdem przez...Sharm el Sheikh. I tutaj wydobyła się w moich wnętrzności wiązanka biesiadna z pozdrowieniami zza kupy kamieni!!! Sam nie wiedziałem, że znam tyle przekleństw i te składnie językowe...poezja pisana prozą z inspiracjami zaczerpniętymi z Pragi Północ. Najbardziej byłem wściekły, że na pierwszym check poincie nic mi nie powiedzieli. Nakręciłem bez potrzeby 120-140km i straciłem prawie dwie godziny czasu.

Wróciłem do miejsca, w którym krzyżują się drogi główne. Spojrzałem na tablicę, na której wymalowane było Sharm...360km. Na zegarku dochodziła 17.00, czyli jeszcze jakieś dwie godziny słońca. Jeśli bym docisnął, to w trzy godziny mogę dojechać.




Zacząłem cisnąć próbując odrobić stracony czas. Była już 19.00 i dość jasno, więc spokojnie do 20.00 mogłem pedałować. Następny check point...i koniec. Dalej nie mogłem jechać. Zacząłem czuć się jak w jakiejś klatce, czy labiryncie. Gdziekolwiek bym się nie ruszył to wtopa. Pytam, więc co znowu? Takie jest prawo, że minęła 19.00 i jechać można dalej po 20.00...w konwoju. Oczywiście, dla mojego bezpieczeństwa! Tylko, że ja czuję się bezpiecznie kiedy jadę, jak jest jasno. Po 20.00 będzie właśnie niebezpiecznie. Ciemno. Rozumie on...? On nie rozumie, bo takie jest prawo i rozkazy. Do Sharm było jeszcze ponad 200km i w zasadzie myślałem o tym, żeby złapać jakiś hotel wcześniej. Najlepiej kiedy jest jeszcze jasno.

Wreszcie wybiła długo oczekiwana 20.00. Jest konwój i jazda. Było już ciemno, ale w miarę dobrze się jechało za samochodem obstawy. Przejechaliśmy może 30km i pojawił się następny check point. Znowu STOP. Po chwili usłyszałem: ''Ok, you can go''. Spojrzałem na obstawę, a oni nic, więc pytam o to zjawisko. ''Dalej jest bezpiecznie i dobra droga. Powodzenia''.

Tu już byłem na granicy zabójstwa w afekcie. K..wa. Stałem godzinę na check poincie po to, żeby eskortowali mnie 30km. Ten dystans przejechałbym w 20 minut i siedziałbym w pokoju hotelowym lub przybliżał do Sharm. Patrzę dookoła i tylko egipskie ciemności widzę. Miejscówki do spania nie znajdę. Zostać tu? Nie za bardzo. Co zatem? Zatem jadę ile się da, a potem zobaczę.

''Egipskie ciemności idą w parze z egipską ciemnotą''. Ciemnota wyprzedza nawet światło i jest ponad jego prędkością.

Nie było wyjścia. W ciemnościach dojechałem do Sharm. Była już 23.00.

Objazd kosztował mnie na razie 500km. Jutro mam do zrobienia ponad 200, żeby dojechać do granicy.

Najechane 930km (słownie: dziewięćset...)

Safaga - Sharm el Sheikh

Temp. Droga 32st.C Sharm 36st.C (około 23.00)

środa, 27 sierpnia 2014

42. Nie dla mnie plaża w Safaga (?) - Egipt

27 sierpnia

Miła odmiana. Patrzę za ogrodzenie i moto cały czas tam jest. Nic, tylko wsiadać i jechać. Tak też się stało. Spakowałem się i ruszyłem w kierunku Izraela. Społeczeństwo żegnało mnie prawie jak swojego. W końcu kilka dni tu przebalowałem...



Najszybsza droga do Luxoru i dalej w kierunku Hurgady to ''Sahara road''. Dookoła pustynia, ale można w miarę szybko się przemieszczać. Jechałem dość sprawnie mijając check pointy i tylko na jednym sprawy potoczyły się niezgodnie z moimi wyobrażeniami. ''Tutaj nie. Do Lux w prawo''. Bardzo mi to nie pasowało. Nic nie pomagało. Były telefony do jakiegoś ważniejszego. Bez zmiany. Chodziło o to, że ta droga jest niebezpieczna dla turysty. Zacząłem tłumaczyć, że przecież nią jechałem w busie w dwie strony i nic się nie stało. Na wszystkie argumenty mówiłem ''no problem''. ''Złapią Cię i obetną głowę''. ''No problem. Can I go''? ''Bez głowy''? Nie było rady. Odbiłem na wschód w stronę Nilu i dostałem się na bardzo lokalną drogę. Jak ktoś ma czas, to polecam. Przyjemna droga z widokami na wiejskie klimaty. Jak ktoś szanuje czas, jak ja, to może szału dostać. Jazda kilka kilometrów i...hopka, hopka, hopka. Za 500 metrów...hopka, hopka, hopka. I tak przez następnych 100 kilometrów do Qena. Żałowałem, że w Luxie nie odbiłem na drogę główną, bo przecież można było. Załamanie...

Za to od Qena, to już co innego. Dobry asfalt i piękne widoki. Najpierw pustynia, a po niej wjazd w pustynne góry. Słońce nieznacznie zbliżało się ku zachodowi, a góry przybierały najdziwniejsze kształty oświetlane przez promienie słoneczne.




Hurgada dzisiaj to już nie, ale Safaga? Może być Safaga. Tylko, że plaże, baseny to nie dla mnie. Przyjechałem moto, a nie czarterem. Zajechałem blisko portu w poszukiwaniu jakiegoś noclegu. ''Nemo''. Brzmi dobrze i mają tanie pokoje. Pasuje. Jeszcze tylko look, jak się prezentuje i..plaża, basen? To jednak dla mnie? Mogę?

Nocna kąpiel, jedyna w swoim rodzaju. Zanurzony w ciepłej wodzie poczułem błogostan odpoczywającego ciała. Mógłbym tak trwać przez dłuższy czas. Luksus w niskiej cenie. Podoba mi się tu.

Jednak plaża mi też się należała.






Najechane 450km

Aswan-Safaga

Temp. do 40st.C

wtorek, 26 sierpnia 2014

41. Ważne pieczątki - Egipt

26 sierpnia

Trochę niepokoju w sobie miałem. Czy wszystko pójdzie sprawnie? Czy coś dziwnego się nie wydarzy? W jakim stanie przypłynie moto? I jakie procedury jeszcze będą wymagane?

Rano przyjechał Kamal i ruszyliśmy w stronę portu po drodze zabierając Elliota z Australii. Wyluzowany kolo. Japonki, koszulka, zmrużone oczy i powolne ruchy. Idzie. Ja - kask, dokumenty, pieniądze, pełne uzbrojenie. Pojechaliśmy do portu i już na miejscu zaczęliśmy ogarniać procedury. Elliot się chyba zaczął budzić. 

''Pieniądze na opłaty masz''?

''Ale ja tu nie mam. Mogę wypłacić z karty. Kartę mam w motocyklu, ale nie mam klucza''.

I tak z kilkoma innymi tematami. Wreszcie się wyjaśniło. Elliot był święcie przekonany, że odbiór motocykli będzie po południu i na poranne spotkanie wyszedł z nastawienie, że Kamal chce coś z nim przegadać. A tu, port nagle! Stąd całe zamieszanie. Elliot jest bardzo ok. Spoko gość.

Poszliśmy zobaczyć, co tam na barce? I nic. Motocykli nie widać. Nie widać, ponieważ stały dokładnie z drugiej strony barki. Zaczęła się więc operacja jej odwracania. Poczułem w sobie błogość, kiedy wreszcie otworzył się trap i odsłoniły się maszyny. Nie było na co czekać tylko zabraliśmy się do roboty. Operacja poszła sprawnie i maszyny wylądowały na brzegu.





Odjechaliśmy nimi w stronę celników i zaczęła się procedura wjazdowa do Egiptu: 

- najpierw CDP, czyli karnet i kilka dodatkowych kwitów do tego

- potem Kamal pojechał na policję po jakiś kwit z pieczątką

- po drodze zajechał do wydziału komunikacji po tablice rejestracyjne

- i jeszcze wykupił ubezpieczenie na moto

- a na koniec przygotował opis trasy opieczętowany też przez policję

I tak przygotowani ruszyliśmy z Elliotem w drogę powrotną do Aswan. Cały dzień roboty, ale motek stoi zaparkowany przed hotelem.

Uff...jutro wyjazd w kierunku Izraela.

Temp. 43st.C

Nowe tablice rejestracyjne

Ubezpieczenie egipskie

 Pieczątka z policji
 Opis, że ja, to ja, a moto, to moto...



poniedziałek, 25 sierpnia 2014

40. Poprawka z Luxoru

25 sierpnia

Zatyczki! Gdzie są moje zatyczki do uszu? Uff...są. Od kilku wypadów się bez nich nie ruszam i zawsze się sprawdzają. W autobusie też. Wylosowałem miejsce z tyłu, tam gdzie wesoło przygrywa niemałych rozmiarów silnik wprawiający kilkutonowy pojazd w ruch. Kierowca, bardzo miły i uczynny człowiek, włączył jakieś jęki i zawodzenie na cześć Allaha pewnie. A mi się po całym dniu w Kairze spać chciało. Zatyczki, tylko one mogły mnie uratować i miałem je pod ręką. Choć nie było mi specjalnie za wygodnie, zapadłem jednak w rwany sen.

Wieczorem zadzwoniłem jeszcze do znajomego już taksówkarza w Lukxorze i umówiłem się z nim na 5 rano. Autobus się spóźniał, a telefon coraz częściej brzęczał. To mój driver się niepokoił. Zapytałem ludzi, ile jeszcze do Lux? 10-15 minut. Obok mnie zwolniło się miejsce, więc na chwilunię tycią się położyłem. Coś zaczęło mi się śnić. Jakaś walka, szarpanina, przywalę zaraz...zaraz, zaraz. Otworzyłem oczy, to mój driver mnie budził. Potem mi mówił, że autobus się zatrzymał, on czeka, a ja nie wychodzę. Wszedł do środka, a ja spokojnie sobie drzemię.

Nic, szybka kawa i razem ze wschodem słońca zmierzaliśmy do Doliny Królów. Nawet było dość chłodno. Pewnie 30st.C.

Jak zwykle, przy kasie zaczepiona była tablica ''no photo'' i jeszcze nawet przekreślone komórki. Tylko jakoś nikt nie zareagował, kiedy wszedłem z całym sprzętem. Chyba jeszcze spali. Wraz zakupem wejściówki nabywa się prawo do zwiedzenia trzech grobowców, a jest ich więcej niż trzy. Dodatkowo płatne to Tutanchamon i Ramzes IX. Podobno najokazalsze. Dokupiłem Tutanchamona i w drogę. Grobowce są wykute w skałach i prowadzą do nich dłuższe lub krótsze korytarze. Zajrzałem do Tutanchamona i według mnie najokazalszy nie był. Za to mogłem popatrzeć na zmumifikowaną postać władcy. Oryginał? Mówią, że tak. Jakiś taki krótki był. I trzeba przyznać, że schudł chyba ostatnio. Zmar..niał trochę.

Zajrzałem do innych grobowców w ramach opcji z wejściówki i rzeczywiście świetna sprawa. Korytarzami można dojść do głównej krypty, której zawartość można obejrzeć gdzie? W Muzeum Egipskim...Teraz to dopiero mam rozjazd. Kultura Egiptu (oryginalnego) w świecie arabskim to jak ''Kup oryginalny papirus, z liścia bananowca''. Chodzi mi o to, że Arabowie wystawili na sprzedaż i zarabianie świat dawnego Egiptu, a nie są jego twórcami. Tak ten świat jest skonstruowany.

Trochę było mi smutno, że wejściówka odebrała mi prawo do zwiedzania następnych grobowców. Ale my Słowianie... Zacząłem sobie rozmawiać życzliwie ze strażnikami i tak od słowa do słowa...znalazłem się w dwóch następnych grobowcach. A skoro już tak się poukładało to...kamera, fota. Pamiątka musi być!

Dolina Królów...tak, bardzo mi się podobała. Może nawet najbardziej wliczając Gizę, Świątynie Karnak i muzeum. Chociaż zupełnie niespodziewanie wszystko było warte zwiedzania.

Z doliny ruszyłem na wyżyny. A dokładnie, jest możliwość zrobienia lekkiego trekkingu w stronę Świątyni Hatszepsut i warto było. Energetycznie pozytywny był to trekking. Fajnie mi zaczęła krążyć w żyłach krew, przebudzanka po nocy w autobusie i z innej perspektywy mogłem się też przyjrzeć świątyni.

Zobaczyłem co chciałem i czas był już najwyższy wracać. Nawet szybko złapałem bus do Aswan tylko chyba wylosowałem najgorsze miejsce. Kolana przy brodzie i tak trzy godziny. Fajnie? A w busie było chyba 50st.C.

Nocny stop, nocnym autobusem. Mimo wszystko wolę pociąg.
 ''Dolina Królów''. Robię foty...zapłacone jest!
I w środku też...Zapłacone jest!
 I jeszcze więcej też..Zapłacone! Klient wymaga.
 A co!
Ruszyłem na trekking do Świątyni Hatshepsut
 Z frontu wygląda zachęcająco...
...ale z tylu, chyba nie ma za dużo do oglądania.
Idę się przygotować na jutro. Myślę, ze podroż do Kairu jednak dobrze mi zrobiła. Dystans...
Aha, info od Kamala. Jutro rano odbieram moto z portu. Nareszcie!



niedziela, 24 sierpnia 2014

39. Cairo - Egipt

24 sierpnia

Ku mojemu zaskoczeniu Kair mnie zaciekawił. Jasne, są momenty, że panujący tu zgiełk i ogólna kakofonia staje się męcząca. Poza tym jednak, coś w sobie ma. Są momenty, że boczne uliczki ze swoimi kafejkami z shisha przypominają mi klimatem Istambuł. Ciekawe.

Dzisiaj wracam do Aswan. Prawie, bo jednak pozostałem z niedosytem Luxoru. Chyba jednak nie chciałem ryzykować jazdy nocnym pociągiem na stojąco w toalecie, więc z samego rana wyskoczyłem po bilet na autobus do Cairo Gateway (Dworzec Autobusowy). 

Coś się działo na mieście od samego rana. Zaczęło się zagęszczać od policji i wojska. Głównymi ulicami toczyły się wozy opancerzone, a żołnierze trzymali palce na spustach karabinów maszynowych. Następna rewolucja? Podobno były na dziś zapowiadane protesty bezrobotnych i ubogich. Do końca nie mam pewności, ale było jednak spokojnie.

Z kupionymi biletami byłem już bardziej wyluzowany. Eksploracja Cairo mogła wrócić na właściwe tory i wyruszyłem do Muzeum Egipskiego. Jednak Kair to nie prowincja. Można to odczuć po tym jak wiele osób chce się zaprzyjaźnić z turystą.

- ''Hello, were are you from''?

- ''Poland''.

- ''Oooo. Bolanda. Jak szię masz?''

- ''A tu jest sklep mojej rodziny. Papirus ooorygiinallny oczywiście. Nie? A co potrzebujesz, ja załatwię''.

I tak w kółko. Humor mi wraca jak tylko trafię do budki z Mango Juise. Mam taką ulubioną na końcu Mohammed Farid. Chłopaki serwują w najczystszej postaci zmiksowane mango bez dodatku wody, czy cukru. Sam sok, gęsty i zimny, prosto z lodówki.

Muzeum Egipskie rzeczywiście robi wrażenie. Tylko jak zwykle, kamera i photo nie można i zapraszamy do depozytu. Dobrze, że jednak mam telefon sprawny. Wyjść tak bez foty? To się nie godzi!

Najważniejszy eksponat to oczywiście złota maska Tutanchamona. Polowałem na jakąś partyzancką fotę, ale niestety obstawa była zbyt szczelna. Muzeum to spory zbiór... No właśnie. Mam znowu to samo w głowie. Zbiór tego, co po części wydobyto z grobowców. Czyli zbiory należą do zmarłych. Z drugiej jednak strony. Tam mogłyby ulec dewastacji i być może nie byłyby dostępne do obejrzenia dla wszystkich. Sam nie wiem. Więcej o muzeum...net. 

Moją uwagę zwrócił natomiast eksponat w tle muzeum. Spalony blok mieszkalny. Widać, że jest już nie do użytku. Cały osmolony od sadzy i dymu, sam beton bez jednego okna. Przygnębiające. Pomnik rewolucji?

I tak się przetaczałem przez kakofoniczny Kair. Mimo wszystko jakaś energia w tym mieście jest. Tylko te temperatury zabijają. Jak to możliwe, że z uszu wydobywają mi się krople potu? Czy może to być związane z temperaturą 45st.C i zagęszczonym powietrzem?

Obiecałem chłopakom z Freedom Hostel, ze ich zarekomenduję. To właśnie to robię freedomcairohostel.com



''Muzeum Egipskie'' od frontu. Niestety zabrali mi aparat i kamerę do depozytu. Nie można robić zdjęć w środku.

O telefonie nie było mowy. Kilka fotek udało mi się jednak pstryknąć.

 Z tylu muzeum pozostałości rewolucji. Zostanie, jako eksponat?
Tu mi się fan motocykla trafił...



















Mango...nie mogłem się oprzeć pokusie...
 I jeszcze taki uliczny food...



















P.S. Info od Kamala. Prom z motkami wypłynął właśnie. Oczekiwany jest we wtorek do południa. Mam nadzieję, że we środę wyjadę.
Dzisiaj o 9 p.m. wskakuję do nocnego autobusu i wracam do Aswan. Prawie...

piątek, 22 sierpnia 2014

38. "Co tu sam tak bede siedzial"? - Egipt

23 sierpnia

No właśnie. "Co tu sam tak będę siedział"? Pięć dni w Aswan? Zbzikuję. Potrzebuję dystansu do tego co się dzieje. Dystansu na przykład 900 kilometrów.
Zupełnie przypadkowo i niespodziewanie okazało się, że tych 900km jest akurat do Kairu. Słyszałem i oglądałem w telewizji, że to dość duże miasto. Nie lubię dużych miast. Z wyłączeniem Istambułu oczywiście.

Trochę się męczyłem z decyzją. Jechać, nie jechać...? Daleko jednak. W pewnym momencie po prostu wstałem i wyszedłem z hotelu w poszukiwaniu transportu. Opcja pierwsza - autobus nocny. Łatwo mogłem kupić bilet z kasy ustawionej pod palmą lub drugiej, kilka kroków dalej. Kasa? Stolik, krzesło i mistrz ceremonii z zeszytem i długopisem. Nie zaobserwowałem kasy fiskalnej.

Inna wersja - pociąg. I takie rozwiązanie było mi najbliższe po doświadczeniu jazdy nocnej busem. Tylko, że biletów brak. A wszystkiemu winny jest system. Bilety na pociąg zamawia się z piętnastodniowym wyprzedzeniem. Na ten sam dzień kupić się nie da, co oznacza, że kwitnie handel biletami z drugiej ręki. Tylko odszedłem od kasy ze smutną miną i pojawili się ''ci'' co mają i wiedzą. Zaczęły się negocjacje. Ja, że w sumie, to autobus będzie lepszy. Oni, że siądźmy i napijmy się herbaty. Dopłaciłem 20 LE (8zł) do oryginału i bilet był mój. Pasowało!

Wróciłem jeszcze tylko po kilka rzeczy do hotelu i przed 20.00 zasiadłem w fotelu wagonu pierwszej klasy egipskiej. Tak, chciałem pierwszą klasą, ponieważ jechałem nocą i zamierzałem się wyspać, a ponadto dopłata w porównaniu do drugiej klasy to około 20zł. A jak ktoś szuka ''fajnego'' lokalnego pociągu to zapraszam do Indii. Przygody gwarantowane, no nie Sąsiad (o ile czyta bloga)?! 

Pierwsza klasa egipska, to w skrócie bardzo wygodne, szerokie fotele, rozkładane prawie do poziomu i wszystko ujeba..e, że aż się klei. W toalecie byłem dwa razy. Pierwszy i ostatni. I wcale nie brud był tu na topie. Spróbujcie ''poczuć'' ten klimat. Na zewnątrz 40st.C, a powietrze stoi bez ruchu. Tlen? Jaki tlen? I w takim klimacie spotkanie z toaletą powoduje, że można się udusić. A zapachy? Od tego się nie umiera, ale z braku powietrza, w szczególności O2 już tak. Sam metan. 

To było po lunchu, więc samo jedzenie nawet ok. Kurczak, ryż, bułka. Dało się zjeść.

''Ruszyła po szynach i ...ociężale'' i coś tam... Chodzi oto, że pociąg ruszył, a ja zgodnie z planem rozłożyłem fotel i do spania. Zatrzasnąłem powieki i...kuźwa alarm bombowy chyba! ''Yalla...lalla...srallla...balla!!!''. Dzisus! Co się dzieje? Było ich kilkoro. Cztery, może pięć osób i wyglądali jak...nowi pasażerowie. Luudzieee tuuu śpiąąą...! Kurcze tylko ja się oburzyłem. Reszta towarzystwa luz. I tak co stacja. To sobie pospałem. 

Świtało już i znowu: ''Yallla...srallla...ballla...GIZA''! Giza? To ja tam chcę. Ale skąd wiedzieli? Sprytni są jednak. I pytam, co z tą Gizą. A no to, że zaraz będzie taka stacja przed Kairem. Wziąłem przewodnik, pokazałem piramidy jednocześnie sylabizując: ''Py-ra-mids?...Yes?...No?''. YES! Pociąg właśnie się zatrzymał, złapałem torbę i stanąłem na peronie pod tablicą GIZA. 

Obok stacji roi się od busów i nawet nie musiałem się odzywać, bo od razu mnie wyłapali. ''Pyramids?'' Za chwilę już jechałem zobaczyć, co tam nowego u Sfinksa? Bus jest tani. Tylko 3LE, czyli jakieś 1,20zł.

Sprawnie znalazłem się w wśród piramid i w sąsiedztwie Sfinksa. Każde wejście dodatkowe jest ekstra płatne i kurcze nie można robić zdjęć. Wkurzające! Wybrałem sobie do zwiedzania środkową piramidę Khafre. Na wejściu musiałem oddać aparat i kamerę, eechh...! Wszedłem do środka piramidy i cóż...telefon z aparatem. W końcu zapłacone jest! Wszedłem głębiej, a tam, przy grobowcu sesja fotograficzna. Ten, co był tu ''watchman'en'' od pilnowania reguł, zrobił sobie punkt foto. Foto, jak z misiem w Zakopcu. Ja też chcę! Za drobną opłatą kilka fot na pamiątkę też sobie zrobiłem. A co!

Kilka razy byłem na nurkach w Egipcie i co jakiś czas myślałem sobie: ''A może by tak się ruszyć. Kair, Luksor może''? A tu zrządzenie losu samo pchnęło mnie do Gizy. I podobało mi się. Foty mam. Sfinksa też. Odhaczone. Tony Halik tu był i ja też.

Z Gizy do Kairu można się bardzo łatwo dostać. Znowu bus z hasłem ''metro'', a potem najzwyczajniej w świecie metro. Tak, jest tutaj. Aczkolwiek, muszę to przyznać spiąłem się i postanowiłem, że 80 groszy nie odpuszczę. Zatrzymałem na ulicy busa i pytam za ile do metra, a kierowca, że 5LE. Ja na to, że wiem, że 3 i nich nie robi jaj z białego. On, że pięć, Ja ''To spier...aj''. Ale miło, z uśmiechem na twarzy, żadnej awantury. Za kilka minut był następny bus i obyło się bez pozdrowień. A metro polecam! Bilet kosztuje 1LE (40gr.) i nie ma stref, czy czegoś tam. Szybko dojechałem w okolicę Muzeum Egipskiego i zacząłem szukać taniego noclegu.

15 minut i trafiłem na Freedomcairohostel. Bardzo przyjazne miejsce, choć spałem w pokoju wspólnym z pięcioma innymi osobami. Z drogiej strony? Nowe twarze, nowe znajomości i wesoły shisha wieczór.

Temp. 45st.C

Lunch box w....
....pociągu do Kairu. Jakoś trzeba się zdystansować!
 Ale to nie Kair, tylko wysiadka na stacji wcześniejszej w Giza.
Gdyż, przecież to w Giza oczekują na mnie od kilku tysięcy lat piramidy. To jestem już...



















Piramida, Giza i konie...Komentarz marny, ale oddający wiernie rzeczywistość.



















Jak zbudowana jest piramida? Pyta czytelnik. Właśnie tak, jak na zdjęciu. Z bloków kamiennych.




A czy zwiedzając można się spocić? Nie, jeśli zawiezie cię wielbłąd albo koń.
Takie coś...Bez większego znaczenia, ale nie ma na pocztówkach.



















Chyba śpi...
...i nie ma nosa.
 Sorry! Musiałem. Znak, ze wracam do cywilizacji. Nareszcie konkretne żarcie.
 Kair jest masakra zatłoczony, ale ma swój urok.
Moi nowi kumple. Zawiązuję przyjaźń (od lewej) egipsko-estońsko-argentyńsko-egipsko-polsko-ekwadorską (po drugiej stronie obiektywu)

P.S.
Jutro motocykle ładują się na barkę w Wadi Halfa. Wszystkie znaki wskazują, że przypłyną we wtorek.