wtorek, 17 lipca 2012

25. Wjazd do PL - niestety koniec imprezy


Dzień 25, 17.07

Nie ma zmiłuj. Niechybnie zbliża się koniec imprezy. Wieczorem zrobiliśmy sobie wieczorek pożegnalny przy miejscowej whisky. Rano ciężko było się dźwignąć. Lecimy na Hrebenne. Jakoś wszystkim pasuje, żeby w Zamościu się rozjechać.

Na przejściu granicznym kolejka na 4 godziny stania. Czułem, że przedostanie się z UA do PL będzie najbardziej uciążliwe. W żadnym z krajów Azji nie było takich kolejek. Chyba rzeczywiście tutaj zaczyna się Europa. Nie mamy potrzeby, żeby wciskać się na bezczela przed samochody. Kierowcy aut stojących w kolejce sami nas namawiają, żeby przeciskać się dalej. Jest niestety bardzo ciasno, więc dajemy bokiem po trawie i kratkach kanalizacyjnych. Potem kawałek po chodniku i wjazd na przeciwny pas ruchu. Minęliśmy jakieś 2/3 kolejki i zatrzymał nas pogranicznik. Gadka szmatka i przesuwamy się dalej. I tak dojechaliśmy na samo przejście. Motocykle mają dobrze.

Dojechaliśmy w końcu do Zamościa i wpadamy na konkretne europejskie żarcie (a w zasadzie amerykańskie). Chłopaki biorą zestawy Big Maca, Cheesburgera i coś tam jeszcze, a ja Filet-o fish plus dodatki. To jest wyżerka godna podróżników.

Tutaj żegnamy się z Pawłem. Kręcę parę kadrów na pożegnanie i załapałem, że rok wcześniej, dokładnie na tym parkingu, kręciłem też ostatnie sceny z wyprawy dookoła Morza Czarnego.

Trochę z Piotrkiem ujechaliśmy i zaczęło padać, więc zakładamy nasze wdzianka i pomykamy do Lublina. Tutaj nasze drogi się rozstają. Piotrek skręca na Białystok, a ja sunę na Wa-wę.

Do domu dojeżdżam około 18.

KONIEC!

Aga, dzięki za wsparcie!

Przejechane - 650 km
40 km za Żytomirem - garaż, koniec trasy

KONIEC...??? What the faka???

poniedziałek, 16 lipca 2012

24. Ukraina - PL:UA 6 do 0


Dzień 24, 16.07

6 rano start i jazda dalej. Granica generalnie spokojnie oprócz incydentu z celnikami ukraińskimi. Stwierdzili, że musimy wypełnić jakieś formularz ''myto'', ponieważ jedziemy z Kazachstanu, a tam jest duży przemyt narkotyków. Ściema ewidentna nastawiona na wyłudzenie kasy. Piotrek walczył z nimi. Trochę rozmowa trwała. Kasy nie płacimy. PL - UA 4:0.

Grzejemy dalej z przystankami na odpoczynek i wyluzowanie. Niestety zbierają się chmury i zaczyna padać, więc zarzucam przeciwdeszczówkę na siebie. Po 50 km przejaśniało, więc postanowiłem zatrzymać się na przystanku, żeby zdjąć z siebie niewygodne wdzianko. Nie wiem skąd się wzięli, ale zatrzymali się tuż obok mnie. Policja. I zaczynają swój teatrzyk w stylu ''problema, problema, sztraft budiet''. Ja niestety nie byłem w nastroju do pajacowania i bratania się z nimi. Deszcz, zmęczenie i ogólna niechęć do szabrowników, którzy przylatują jak komary do świeżej krwi. Generalnie jakoś tak byłem podminowany. Rozmowa potoczyła się mniej więcej tak:

Oni: ''Problema, problema, sztraf'' - bo stoję na końcu przystanku autobusowego. Autobusu nie widziałem od 2 godzin.
Ja: ''Tylko ściągam mokre ciuchy i jadę dalej''
Oni: ''Dokumenty''
Daję i dalej się przebieram.
Oni: ''Zatrzymamy prawo jazdy i wypiszemy na to kwit''
Ja: ''To sobie zatrzymujcie. Jak wrócę do PL to zrobię nowe'' - cały czas robię swoje, czyli pakuję ciuchy.
Oni: ''Tak?''
Ja: ''Tak''
Oni: ''Sztraft budiet''
Ja: ''Pisz mandat'' - robię swoje
Oni: ''Nie zapłacisz?''
Ja: ''Nie zapłacę. Pisz mandat''
Oni. Coś tam mamroczą jeszcze i tylko usłyszałem: ''Bud cziełowiekiem''
Ja: ''Ty bud cziełowiekiem'' - stoję odwrócony d... i robię swoje.
Oni. Oddali dokumenty i odjechali. PL- UA 5:0.

Doganiam w końcu chłopaków i lecimy już razem dalej. Gonię pierwszy w stawce i mijam radiowóz. Jadę i jadę, a chłopaków nie ma. Staję na poboczu i czekam, czekam, czekam. Co jest grane? W końcu są.

Panowie z radiowozu zatrzymali ich zaraz po tym jak ja przejechałem i zaczęli szukać pretekstu do mandatu. U Piotra padło na tablice rejestracyjne. Brudne. Dyskusja trochę trwała, a milicjant co rusz strzelał z pistoletu-radaru do przejeżdżających aut. Wreszcie trafił na łakomy kąsek i chłopaki mogli odjechać''. PL-UA 6:0.

Ukraino! Do Europy jeszcze trochę ci brakuje. Euro 2012 się skończyło i stare zwyczaje wróciły. Nieładnie.

Przejechane - 850 km
120 km przed Kurskiem - 40 km za Żytomirem

niedziela, 15 lipca 2012

23. Rosja - tylko kilometry


Dzień 23, 15.07

Dzisiaj ewidentnie waliliśmy kilometry. Za moment przyjdzie czas podsumowań. Zbliżamy się bardzo do PL.

Przejechane - 865 km
Granica rosyjska (krzaki) - 120 km przed Kurskiem (też krzaki)

sobota, 14 lipca 2012

22. Kazachstan - Uralem z Chin, to jest wyprawa


Dzień 22, 14.07

''Syndrom konia'' - do domu jadę. Spać się chce na kazachskich drogach. Dłuuuugie proste odcinki, że końca nie widać.

Jadę...po godzinie...jadę...po dwóch...nuda...ale jadę...spać...nuda...jadę...ogon boli...jadę...nic się nie dzieje...jadę...wyprzedzam coś...

STOP!!! ''WtF''. Co to teraz się porobiło?

Daję po heblach i się gapię. Tuż obok mnie hamuje parka na Uralu made in China. Do Urala doczepiony jest wózek i mają w nim bagaże. No to gadamy. Parka to Francuzi. Pracowali przez rok w Chinach, a potem wpadli na pomysł, że kupią tam Urala i wrócą nim do Francji przez całe Chiny, Mongolię, Kazachstan, Rosję itd. Zajmie im to jakieś 3 miesiące, ale dają radę. Moja maszyna wygląda przy Uralu jak F16 w porównaniu do dwupłatowca. Fajnie się z nimi rozmawia, aż żal kończyć. To taki moment, gdy spotykasz kogoś, zaczynasz rozmawiać, a rozmowa sama się toczy, jak ze starym znajomym. Trzymam kciuki za ich szczęśliwy powrót do domu.   

fot. Paweł Konieczny

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


Dotarliśmy w końcu do granicy Kaz-Rus. Poszło spokojnie. Wjeżdżamy w krzaki i tyle.

Przejechane 860 km
200 km przed Aqtobe - krzaki za granicą rosyjską.

piątek, 13 lipca 2012

21. Kazachstan - statki na J.Aralskim


Dzień 21, 13.07

Nacieramy dalej do Aralska, żeby zobaczyć statki, które pozostały po tym jak na skutek działalności człowieka doszło do katastrofy ekologicznej. Rząd CCCP wykombinował, że rozwinie w okolicy, czyli głównie w  Uzbekistanie, plantacje bawełny i będzie nawadniał je z Morza Aralskiego. Plan zacny tylko, że w realizacji spowodowało to osuszenie większości akwenu. Dosłownie jakby ktoś wyciągnął korek z wanny. Tak powstała atrakcja turystyczna w postaci statków, które nie zdążyły w porę odpłynąć i osiadły na mieliźnie. Jedziemy zatem je obejrzeć. Można motkami, ale my zdecydowaliśmy się na wynajęcie Łaza, co też jest dodatkową atrakcją. Co prawda ja obstawiałem przy jeździe na motkach, lecz niestety zostałem przegłosowany 2 do 1.

Statki - namiary GPS N 46* 39,231' E 061* 11,168'

Jazda Łazem to osobna historia. Najgorsze było to, że zaczęło mnie mulić. Oczy mi lecą, głowa opada, a tu niespodzianka od Pana Kierowcy. Auto podskakuje na wybojach i walę czaszką w rurkę od dachu. Później już tylko trzymałem się obiema rękami, żeby dojechać w jednym kawałku.

Wreszcie jesteśmy. Widok nie jest oszałamiający. Było tu kiedyś 10-11 statków, a teraz zostały tylko trzy i to w stanie szczątkowym. Co można było pociąć i wywieźć już dawno zniknęło. Ale i tak jest fajnie. Koło jednego z wraków pasie się stado koni, a przy drugim widzę parę wielbłądów. Foty, foty i wracamy do Aralska. Teraz żałuję, że nie zajechałem nad J.Aralskie od strony Uzbekistanu.  Niestety nasze rzeczy jechały z nami. Zakończyły wyprawę w stanie masakrycznym. Wszystko w piachu. Kask też. Zajęło mi trochę czasu ogarnięcie wszystkiego. Cała przejażdżka trwała jakieś 3-4 godziny.
 
fot. Paweł Konieczny

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Piotr Wawrzyniak

fot. Rafał Mysiorek

fot. Piotr Wawrzyniak

I tu kończy się nasza wyprawa. Teraz pozostało tylko nawijanie kilometrów w drodze do domu. Za Aralskiem droga ma być już dobra, więc potencjalnie jest szansa na szybkie przemieszczanie się.

Jak to bywa w Azji. Miało być, a jest jak jest. Znowu trafiamy na objazdy. Szutry, piach, kamienie doły i temperatura 40 st. Trochę jestem już zmęczony. Jadę za Pawłem. Na chwilę znika mi z oczu za przejazdem przez drogę.

Orzesz, do faka!!! Kurzawa opadła. Jest ''figura'' i ''wysiadka''.

''Figura'' - kontrolowane, lecz częściej nie, zachowanie motocykla i jeźdźca znacznie odbiegające od normalnego toru jazdy.

''Wysiadka'' - zazwyczaj niezamierzone oddzielenie punktów stycznych pomiędzy jeźdźcem, a maszyną. Najczęściej spotykane po ''figurze''.    

Czyli skończyłem na: ''Jest ''figura'' i ''wysiadka''. Za wzniesieniem zobaczyłem tylko obłok kurzu i coś w rodzaju ''fesh, fesh''. Zdążyłem tylko pomyśleć: ''Tu się można nieźle wyp..., glebnąć. Ciekawe, czy Paweł...?''. Za moment wszystko było jasne. Kurz opadł, moto leży na boku, a Paweł właśnie się zbiera. Podbiegam, żeby mu pomóc się ogarnąć. Jeżdżą tędy też TIR-y. Jeśli w tej kurzawie zajechałby jakiś to przemieliłby pod kołami motka i nie wiadomo co, czy kogo jeszcze. Z pomocą lokalesów wypychamy GS-a na bok drogi i robimy oględziny. Paweł ok. W całości. Może trochę sponiewierany, ale trzyma się dzielnie. Szacujemy szkody. Zerwane lewe lusterko, wygięty pałąk trzymający szybę, lekkie otarcia, GS pali. Można jechać dalej. To był ostatni objazd na tej trasie. Pech.

Po całym zdarzeniu sam nabrałem pokory i trochę ostrożniej zacząłem jechać. Niestety niekoniecznie jest to dobre. Chodzi mi o sposób myślenia przy natarciu na przeszkodę (piach, gruz, dół i takie tam). Jeśli zacznę myśleć w stylu: ''Ojej, żebym się tylko nie przewrócił'', to jest to tylko kwestia czasu jak się wywrócę. Zbyt dużo asekuracji, odpuszczanie gazu itd. Jeśli się nastawię w stylu: ''Przeszkoda, do akcji, żeby jak najlepiej przez nią myknąć'', to ciało i umysł inaczej układają się do działania. Ogień ma być, a nie flaki!

Chyba załapałem ''syndrom konia'', czyli robota skończona, klapki na oczach i tylko do domu. Czujność spada, a zostało jeszcze 3500 km do przejechania.

Przejechane - 490 km
Jezioro Qamuslybass - krzaki 200 km przed Aqtobe

czwartek, 12 lipca 2012

20. Kazachstan w stronę Bajkonuru - powoli robimy zjazd do domu


Dzień 20, 12.07

Jedyne co nam pozostało to nawijanie kilometrów jadąc przez Kazachstan. ''Nawijanie'', to jednak wersja optymistyczna. Tutaj, do Aralska są momenty, że można dość szybko się przemieszczać. Generalnie jednak droga to plac budowy. Objazdy, objazdy, objazdy. Tylko, że te objazdy to ciągnące się wzdłuż budowanej drogi to szutry, kamienie, piach. Kurz, dziury, jest zabawa. Przynajmniej przez najbliższych kilkanaście kilometrów. Mijanka z TIR-em, który wznieca szaro-białą kurzawę też do miłych nie należy. Potem przychodzi zmęczenie i marzenie o równym asfalcie. Sam nie wiem jak to się stało, a przejechaliśmy niespełna 800 km w tym dniu, choć łatwo nie było. 

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


Po drodze mijamy Bajkonur. Taką miałem fantazję, że są jakieś wycieczki, czy zwiedzanie części kosmodromu, ale niestety nie ma opcji. Obiekt specjalnego nadzoru. Dziwne. Browary też strzegą swoich receptur, a zwiedzać można. Tylko z daleka mogłem kilka fotek strzelić.   
fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


Słońce zaczęło już zachodzić, a my rozbiliśmy obóz nad jeziorem o nazwie Qamuslybass. Nawet fajnie. Nad brzegiem stoją jurty, ale raczej do wykorzystania jako domek letniskowy niż miejsce do zamieszkania. Jest też bar a na nim...''nasi tu byli'', naklejki ekipy ''Moto Magadan 2012''. Odjechali stąd zaledwie 2 dni temu. Trzymamy kciuki za powodzenie wyprawy.

Jeszcze tylko kąpiel, pranie, piwo i spanie. Dobranoc!      

Przejechane - 780 km
90 km za Szymkent - jezioro Qamuslybass. Ok 60 km przed Aralskiem

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek