środa, 11 lipca 2012

19. Wyjazd z Kirgizji. Znowu w Kazachstanie.



Dzień 19, 11.07

Zbieramy się wcześnie rano z myślą, żeby ujechać jak najwięcej kilometrów. Niestety łapie nas burza za Toktogul. Zakładamy szybko nasze wdzianka i uciekamy przed deszczem. Jednak mimo wszystko, co jakiś czas przystajemy na poboczu, żeby przypatrzeć się życiu w jurtach. Tutaj czas płynie spokojnie, nie ma ciśnienia. Kryzys finansowy chyba nie wpłynął znacząco na styl życia Kirgizów.

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Trzeba lecieć dalej. Udało nam się uciec przed deszczem i przybliżamy się do granicy. A po drodze, jak zwykle cuda natury i widoczny wkład człowieka w ulepszanie tego, co jest piękne. Widzę z drogo całkiem dużą tamę, a na jednej ze ścian płaskorzeźba głowy Lenina. Niezła kompozycja.

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Granica jakoś poszła. Jesteśmy w Kazachstanie - Taraz. Mamy do wyboru ciąć przez ponad 2 tys. kilometrów do granicy z Rosją, żeby zmieścić się w pięciu dniach lub dokonać meldunku. Szybka jazda to ryzyko odpuszczenia Bajkonuru i Aralska, a tego nie chcę. Decydujemy się, więc na zrobienie meldunku w Imigration Police. I się zaczęło! Pojechaliśmy na policję. To nie tutaj, ale wskazali nam drogę do jakiegoś centrum, które zajmuje się obcokrajowcami. To też nie tutaj. Na szczęście był tam oficer, który wsiadł w samochód i zaprowadził nas tam, gdzie trzeba. Tu z kolei nie ma nikogo. Przerwa obiadowa do 15.00, a jest 13.00. Zatem korzystamy z okazji i idziemy na obiad. Widać, że przerwa to rzecz święta. W knajpie kwitnie życie towarzyskie. Flaszka na stole. Wszyscy wyluzowani. Wracamy o 15.00, a oficera, który zajmuje się tymi tematami nie ma. Podobno zaraz będzie. I tak mija następne 30 minut. W końcu jest łaskawca. Ogląda nasze kwity i mówi, że rejestracji nie zrobi z jakichś niewyjaśnionych przyczyn. Piotr wsiadł na niego. Do dyskusji włączyła się jakaś panna, wyższa rangą chyba. Piotr wykombinował sprytny numer: ''Jeśli nie możecie nas zarejestrować, to dajcie na to kwit z pieczątką''. Chyba podziałało, bo coś drgnęło i w bólach zaczęto robić rejestrację. My będziemy spali w namiotach, więc rejestracja w gostinicy nie wchodzi w grę. Z drugiej jednak strony, może taki wariant byłby korzystniejszy. Bylibyśmy jakieś 200 km bliżej Bajkonuru. Rozglądam się po biurze, a w kącie, przy biurku gość kima ''na popielniczkę''. Wszystko jasne. Zmęczył się na przerwie i kiedyś trzeba odpocząć.

Do Szymkentu dojechaliśmy nawet dość sprawnie. Trochę nowej drogi, trochę starej i jakoś poszło. Za to wyjazd z miasta to już niezła przeprawa. Trwa właśnie remont drogi, co tu oznacza zerwanie starej, a ludzie niech się martwią jak będą jeździć. Zatem jadę chodnikiem, przez stację benzynową, poboczem, przeciskam się między samochodami w jakiejś totalnej kurzawie. Słońce wali i daje 36 stopni. Wszyscy trąbią na siebie i jest wesoło.

fot. Rafał Mysiorek
fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Kazachowie to ciekawy naród. Spotkałem tu zarówno ludzi życzliwych i pomocnych, ale też buractwo. Przykładowo. Zaparkowaliśmy maszyny przed sklepem i poszliśmy na szybkie zakupy. Za jakiś czas podchodzi do mnie małolata i pyta, czy mogę teraz przestawić moto, gdyż oni chcą podjechać autem. Hę...??? Tylko sobie pomyślałem. Jak skończę zakupy to przyjdę. W międzyczasie akcja toczyła się na parkingu. Podjechało wspomniane auto. Taki ''tłusty'' Mercedes (ale wymęczony) i wytoczyła się z niego dość obfitych gabarytów blondyna. Chyba matka małolaty. W zasadzie to ona nakręciła całą historię. Mówi do Piotra, żeby przestawił motocykle, ponieważ oni chcą podjechać autem i rozładować towar do sklepu. Piotr na to, że jak auto przyjedzie to przestawimy. Trochę ta wymiana trwała, a za moment nastąpił wyładunek dostawy. Z Mercedesa. Kilka zgrzewek napojów i worek chips'ów, czy czegoś tam. Odległość od Merola do drzwi sklepu - może 3 metry. Żenada. Chyba nie chodzi tu jednak o Kazachów tylko o styl bycia tych, którym się wydaje, że mając wypas brykę (chociaż ta, mimo, że wielka była już w marnym stanie) są ''panami świata''.   

Jednak w Kazachstanie i nie tylko, są zawsze przeboje z zamawianiem ''kuszania''. Oto przykłady kilku zdarzeń. Pytam Panią, czy jest coś bez mięsa. Odpowiedź zawsze ta sama, czyli ''nie ma''. Ja na to: ''A jajco jest?''. Pewnie, że jest i to nawet ''żarene''. Dalej ''A riz jest?''. Też jest. ''A salad jest?''. No jest. Nie ma, że coś wymyślą i zaproponują. Tutaj obowiązuje wersja ''białe'' i ''czarne''.
Inna historia:
- ''A riz jest?''.
- ''Nie ma''.   
- ''A makaron jest?''.
- ''Nie ma''.
- ''A kartoszka jest?''.
- ''Nie ma''.
- ''A garnier jest?''.
- ''Jest''.

Hej! Zwycięstwo!

''Garnier'' - podane na jednym talerzu - ryż, makaron, ziemniaki puree i coś tam jeszcze. Po środku kotlet. Czy jak pytam o bezmięsne to trudno jest zaproponować np. ''garnier'' bez kotleta? Widocznie tak.

Inne drobne historie, jak zamawiam bezmięsne. ''A żareny riz może być?''. ''Nie ma''. ''A płow jest?''. ''Jest''. A ''płoch'' to...tylko z odrobiną mięsa.

Inne. ''Proszę o trzy sałatki (pomidor, ogórek). Dwie z zieleniną, a jedna z ługiem (cebulą)''. Są trzy z cebulą.

Inne. ''Proszę jeden czai zielony i jeden cziornyj''. Są dwie herbaty czarne.

Zawsze mnie to bawi. Ot, takie historyjki. Jest pewna trudność z zaradnością. A może to moja wina, bo za dużo wymagam?

Przejechane - 540 km
Toktogul - 90 km za Szymkent

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróżowanie przy użyciu motocykla musi być bardzo fajne, ale ja niestety nie mam uprawnień na ten pojazd. Dlatego wszędzie gdzie tylko mogę to podróżuję samochodem, co wydaje mi się również dobrą opcją. Przed każdą moją wycieczką sprawiam sobie ubezpieczenie turystyczne https://kioskpolis.pl/ubezpieczenia-turystyczne/ bez którego raczej nigdzie się nie ruszam.

    OdpowiedzUsuń