poniedziałek, 9 lipca 2012

17. Niespodziewanie w Kirgistanie


Dzień 17, 09.07

Dzisiaj w zasadzie mamy dzień luzu. Do granicy z Kirgizją pozostało jakieś 160 km. Nasze wizy startują od jutra, więc nie ma gdzie się śpieszyć. Jedziemy turystycznie. Filmy, foty itd. W międzyczasie przejeżdżamy przez najwyższy punkt wyprawy, przełęcz Akbajtal (4672 m.n.p.m). Nasi tu byli. Na skale widać napisy sprayem - GAT Krosno, Elwood. Potem kilka fot przy granicy z Chinami. Panoramy gór, przestrzeń. Jest pięknie.  W Karakul wraca temat, co by tu robić. Zostać i ruszyć rano? A może podjechać do granicy i tam się rozłożyć z namiotem? A może zaatakować granicę? Ostatecznie wygrywa wersja - obóz przy granicy. Robimy zaopatrzenie i w drogę. Jakoś nie było odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotów i stanęliśmy przed szlabanem na granicy tadżyckiej. Więc nie ma wyboru. Jedziemy dalej. Granica tadżycka poszła spokojnie. Co się wydarzy na kirgiskiej? To się okaże. Jakoś nie mam w zwyczaju martwienia się na zapas. Dojazd do przejścia to jakieś 10 km drogą piaszczysto-gliniastą. Zaczyna kropić i jazda po czymś takim może być niefajna. Już na granicy wstawiliśmy motki pod wiatę i to nas uratowało przed gradem, który właśnie zaczął walić w dach. Pogranicznik zabrał nasze paszporty i zniknął. My stoimy pod daszkiem chroniąc się przed gradobiciem. Po około 15 min. pogranicznik wrócił, oddał nam dokumenty i można jechać. Jeszcze tylko rozmowa z celnikiem. Ten się rozgadał o Ruskich, polityce, obyczajach, a jak się żyje w Polsce itd. Trochę to trwało, ale może było warto chwilę pogadać, bo ostatecznie Kirgizja stanęła przed nami otworem i mamy jeden dzień w zapasie. 

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


Śmigamy zatem z nową dawką entuzjazmu i jest fajnie. Tutaj Kirgiz na koniu zapędza stada jaków i owiec. W oddali jurty. To jest to. Tego szukałem. Niestety nie trwa to zbyt długo. Zajeżdżamy do Gulcha, a trasa jest mało ekscytująca. O Kirgizji sporo czytałem i miała to być taka ''wisienka na torcie''. Póki co, nic się nie dzieje.

fot. Rafał Mysiorek


W Gulcha załapaliśmy ''gostinicę'' wręcz masakryczną. Słowo ''masakryczna'' to komplement. Chyba był to kiedyś hotel robotniczy, czy jakoś tak. Łóżka się rozpadają, w umywalce jakieś pety i ogólny śmietnik. Kibla nie fotografowałem nawet, bo chcę o nim zapomnieć. Wersja ''na Fibaka'' to komfort. Tematu nie rozwijam. Wody brak i o prysznicu nie ma co myśleć nawet. Generalnie załamka.

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek
Nic to, trzeba coś zjeść, więc ruszamy na POM. Szefowie naszego przybytku prowadzą nas do najlepszej knajpy w mieście. Ich knajpy.

A ja po drodze wstąpiłem jeszcze do lokalnego marketu. Ot tak, żeby popatrzeć sobie. Dostrzegł mnie chyba szef i pyta, co potrzebuję? Ja oczywiście, że jeszcze nie wiem. ''Apacze sobie''. Załapał, że ja nietutejszy i jestem z Polski. Zaczęło się! ''Bierij szto chcesz!''. I ładuje mi cukierki, ciastka do kieszeni. Ja się bronię, a ten, że jestem jego gościem. Udało mi się jakoś wyrwać z objęć życzliwości, ale łatwo nie było.      

Przejechane 330 km
Murgab - Gulcha

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz