czwartek, 5 lipca 2012

13. Myślałem, że do Khorog'u będzie łatwiej


Dzień 13, 05.07
Tym razem pospałem. 05.30 to godzina w sam raz, żeby wstać i jechać dalej. Mam tylko 430 km do przejechania i będę w Khorog. Po południu skoczę na net i coś napiszę.

Minęło13 godzin. Jest 18.30. Jestem 150 km od Khorog i nie ma opcji, że tam dzisiaj dojadę. Ciemno się robi.

A było to tak.

Ruszyłem sobie spoko. Asfalt, luz...przez 10 km. A potem już tylko off-road. Nie byłem absolutnie świadom, że tak tu jest. No to jazda. Stójka, jazda góra, dół skręty hejaaaa! Jazda taka sobie. Luźne kamole walą po osłonie silnika, stopka ociera o grunt jak łapię większą dziurę, ale nic. Ogień! Potem wszystko się zmienia. Trzeba grzać przez potoki przecinające jezdnię. Małe luz i nawet mi się podoba bryzganie wodą dookoła. Ale te szerokie? Oj nie lubię. Zatrzymuję się i patrzę jak jadą samochody. Potem moja kolej. Na początku podnoszę nogi do góry, żeby butów nie zmoczyć. Niestety przyszedł moment, że utknąłem w potoku. Do butów się leje, ja łapię panikę. Jakoś wyjeżdżam. I tak gonię dwójka, trójka, oj jednak dwójka, a tu jedynka. Przejechałem może ze 100 km i pomyślałem o jakimś śniadaniu. Pytam lokalesa o godzinę, a on mi na to, że jest 11. Ale, że co??? 100 km w 5 godzin? Żart? Zdecydowanie muszę przyśpieszyć. 
fot. Rafał Mysiorek
fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Więc ogień! Rzekę mam po prawej stronie. Nawet fajne widoki. Tam wioska, tu most żelazny. Bardzo klimatycznie, a ja cały czas ogień w stójce. Jak minąłem ten most to nawet pojawiły się zajawki asfaltu. No, można odsapnąć przez...500 metrów. Potem już tylko gorzej. Aż dziw, że nazwali tę drogę M41 i jest na czerwono na mapie. Góra, dół, szutrem piachem, między dziurami, droga poprzecinana koleinami, strumyki. Słowem wszystko, co może mieć off-road. Jeszcze tylko przeprawy przez rzekę brakuje. No fak! Jest! Dna nie widać, bo wszystko wartko leci z piachem i błotem jakimś w kolorze ciemny brąz. Czy strumień o szerokości 15m i zapylający, że hej to już rzeka? Czekam, nic nie jedzie. Atak i... O jaka dupa! Utknąłem. Woda zalewa cylindry, ja się ruszyć nie mogę. Woda leje się wszędzie. Rozglądam się dookoła i nic. Żadnej nadziei na pomoc. Co robić, co robić...paaaniiikaaa! Dobra spokój. Myśl misiu, myśl. Na wsteczny i do przodu. Trzeba rozbujać moto i zmienić kierunek. Walczę i chyba pomaga. Po kilkunastu próbach wyciągam motka na brzeg. Sam padam obok niego z wysiłku. Muszę ochłonąć. Jak by poleciał na bok, to utopiony. 

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek
Dobra jadę dalej. Na komputerze dyskoteka. Oleju, oleju! Dobra, robi się. Oczywiście olej mam schowany na samym dnie kufrów, więc zwalam wszystko, a to zabiera czas. Jeszcze tego pieprzonego kluczyka do korka wlewu nie mogę znaleźć.

Jadę dalej w pełnym off'ie jakieś 20 km. O! Jedzie auto. Pierwsze, jakie widzę tutaj i zatrzymuje się. Pewnie znowu będzie ''welkjome...''. Ale nie. Pan pyta, co tu robię i dokąd jadę. Jezu! Jakie durne pytania? Gdzie niby mogę jechać? Ale grzecznie odpowiadam ''Do Khorog''. ''Eto nie ta doroga''. Eeee, że co, że jak?! I pyta, czy widziałem taki tam mostek? Właśnie tam trzeba było skręcić i przejechać przez rzekę. Trzeba zawrócić. Para mi uszła, ale nie miałem czasu na myślenie, bo gość mówi ''dawaj, pokażu''. Mada faka, jazda! I znowu rzeka! Tylko, że tym razem byłem nauczony i mądrzejszy. Poszło jakoś. Jak już dojechaliśmy do mostu z auta wysypali się pasażerowie. Gały jak pinpongi i do mnie: ''jak przejechałeś, normalna, a motocykl?''. Oj dziwowali się ludziska. A ja gieroj! Klata wypięta i czekam na order.  Ale to tylko na zewnątrz. W środku miałem już serdecznie dość.

Odnalazłem właściwą drogę i tu był już luz. Szutry, szutry, czasami trochę trudniej. Kiedyś bym powiedział ''ale off był''. Teraz to wakacje.  Wspiąłem się na przełęcz 3260 m.n.p.m. i jest super! Widoki rozwalają. Kosmiczne przestrzenie, góry po horyzont, żadnej chmury, słońce wali, a temperatura w sam raz. Foto, foto, film jazda 1km, foto, foto, film...itd.  Nie ma niestety takiego aparatu, czy kamery, która odda ten klimat. Pozostaną wrażenia. Nie da się też jednocześnie jechać i fotkować z sensem. Do Khorog mam jakieś 300km. Wybieram fotkowanie. Po drodze się gdzieś zdrzemnę. Humor mi wrócił i wiara, że warto jeździć też.

I tak zmęczony, ale z bananem na ustach pomykam sobie w dół, wokół nic, żywego ducha, gdy w tem silnik zgasł. O nie! Czyżby przytrafi mi się najgorszy koszmar motocyklisty? Odpalam i silnik działa. Wrzucam bieg gaśnie. Co robić, co robić...? Myśl misiu... Przypomniałem sobie, że jak McGregor z Boormanen jechali przez pustynię to coś takiego im się przydarzyło. Coś z czujnikiem stopki i dźwignią zmiany biegów. Nura pod moto
i jest. Zerwała się zawleczka i czujka zwisa sobie swobodnie. Robię jakąś prowizorkę i...działa. Mam farta, bo przecież mechanior ze mnie, żaden. Gonię ile mogę, ale się ściemniło i tyle na dzisiaj.

Przejechane 320 km (z offem)  
Obigarm - 150 km przed Khorogiem

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek
 

 fot. Rafał Mysiorek

 fot. Rafał Mysiorek

 fot. Rafał Mysiorek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz