piątek, 6 lipca 2012

14. Afganistan - to lubię!


Dzień 14, 06.07
Taka mi się historia nasunęła. Co jakiś czas spotykam rowerzystów śmigających po Azji. To, co ja robię na kołach w 1 dzień, oni w tydzień. I właśnie dzisiaj spotkałem dwóch takich zuchów z Niemiec. Ja im mówię, że wielu ich tędy jeździ. Więcej niż ludzi na motkach. A oni na to, że nikogo nie widzieli. Jadę sobie do Khorogu już jakieś 80 km i oto są. Następna para rowerzystów. I mówię im, że wielu ich itd. A oni, że nikogo nie...itd. Rzeczywiście. Jeśli w miarę równo ruszają i pokonują podobną ilość kilometrów to się nie spotkają. Ot taka tam opowieść.
A ja w zasadzie przez Khorog się śmignąłem i jazda w kierunku Iskhashim. Widoki znowu powalają. Często staję i robię foty. Chłonę całym sobą wszystko, co widzę. Możliwe, że tu będzie punkt zwrotny wyprawy. 

Foty - droga Khorog - Iskhashim:

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Zanim Paweł i Piotr przyjadą mam tylko do załatwienia drobną sprawę. Mianowicie wizytę w Afganistanie. Konkretnie chodzi o Korytarz Wakhański w Pamirze widziany z afgańskiej strony rzeki Panj. I ktoś może zapytać: ''Po kiego się pchasz do Afganu? Wojna tam jest''. Pytanie zasadne, więc odpowiadam. Tu wojny nie ma. Nawet mam wątpliwość, czy ktokolwiek o niej słyszał. Mnie interesuje, życie na wsi afgańskiej, poznanie ludzi, jazda oczywiście po bezdrożach i widoki na Pamir. Jak to złapię, to wracam.
Na granicy jakaś zadyma. Kłócą się pogranicznicy z Tjk i Afg. PR-owo słabo to wygląda. Na szczęście nie strzelają do siebie. Ja i tak cały jestem odrętwiały z wrażenia, a tu takie tam. Pogranicznicy z Tjk nie czepiają się specjalnie, bo mają teraz inne sprawy na głowie. Jeden z nich zadaje mi tylko pytanie, czy mam ze sobą jakiś ,,road plan'' ze zdjęciem. He? Powinienem to zdobyć będąc w Khorogu. Wprawdzie czytałem na necie, że ludziska coś tam załatwiają, ale jakoś ten temat pominąłem w trakcie przygotowań. Pogranicznik Tjk trochę postękał w stylu, że jak mi wbije pieczątkę to już jej nie skreśli.
E tam, jadę!
Pogranicznicy afgańscy też chodzą cali wku.... i niestety pojawia się pytanie o wspomniany dokument. No to idę w zaparte, że mam wizę wystawioną w Warszawie i zupełnie nie wiem, o co im chodzi. Tak się toczy ta przepychanka aż ostatecznie wjazd kosztuje kilkanaście USD. Już po afgańskiej stronie szukam jakiegoś punktu orientacyjnego. Najlepiej, żeby było to miasto Iskhakshim afgański. Jadę, ale jakoś nic nie widać. Przejeżdżam przez jakąś miejscowość ''norę''. Biednie to wygląda. Droga to klepisko, sami faceci, którzy wałęsają się bez celu, albo siedzą w kucki ze znamionami choroby sierocej. Po obu stronach drogi jakieś stragany. Wszystko wygląda jak w stanie agonalnym. Niechlujne, odrapane i brudne. Jest cicho i jakoś tak smutno. Nikt nie macha kończyną na powitanie. Gdzieś tam nieśmiało przemknie postać okryta cała na niebiesko. Cała oznacza całościowo okryta dosłownie. Nie widać nawet oczu. To chyba postać kobieca. Teraz załapałem. To właśnie Sultan Iskhakshim. Olbrzymi kontrast do tego, co widziałem do tej pory. Po środku tego wszystkiego ja - KOSMITA! Inaczej tego nazwać nie można. 

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek
fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek
Jadę drogą wzdłuż Panj, choć tylko chwilami widać rzekę. Jazda nie może być zbyt szybka, bo droga jest poprzecinana kanałami nawadniającymi okoliczne pola. Koło zapada się w nich do połowy i trzeba uważać, żeby przypadkiem nie dostać strzału z przedniej szyby w szyję. Jest ich kilkadziesiąt na odcinku, który przejechałem. Szutry pojawiają się czasami, ale dominują kamienie na ubitym piachu, które trzeba sprawnie omijać. W Qazi Deh zatrzymuję się na posterunku, żeby dokonać niezbędnej rejestracji. Jest miło, choć jak czegoś nie rozumiem to Pan Starszy zaczyna mówić szybciej i głośniej. Finalnie robimy sobie fotki i jest ok. 

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Dalej droga jest dość zróżnicowana. Jest trochę szutrów, kamieni i piachu. Pojawiają się strome podjazdy i zjazdy. Da się jechać. Może nie za szybko, ale można. Uważam tylko, żeby przypadkiem nie uszkodzić felgi, bo byłaby to kaplica. 
fot. Rafał Mysiorek


fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek
 
Ujechałem może 50 km od granicy i w zasadzie byłem gotów do spania. Pojawili się jacyś lokalesi i zacząłem do nich po rusku. Nic. Angielski. Nawet nie próbuję. Pozostaje na migi. Każą jechać motkiem, gdzieś przez łąkę do ich zabudowań i lekko nie jest. Łąkę przecinają kanały nawadniające, a moje moto z bagażem to ponad 300 kg wagi. Wreszcie docieramy na miejsce i jest nawet kawałek łąki na postawienie namiotu. Super. Zlatuje się cała gromada dzieciaków, a ja próbuję jakoś nawiązać kontakt z wszystkimi. W żadnym języku nie da rady. Pozostają ręce i różne odgłosy. Nasza rozmowa wygląda mniej więcej tak: ''Muuu'', dwa palce, pokazuję rogi, ''skolko krow?'', palce pokazują liczby. Jakoś idzie, ale do ''fluent'' jeszcze daleko. Oglądam sobie wioskę, robię foty i tyle. Tematów z dziedziny problemów społeczno-ekonomicznych nie poruszam. Nie starczyłoby mi palców i odgłosów. A oni z kolei w kalamburach też nie są wyćwiczeni. I na dzisiaj to by było na tyle. Spać trzeba.
Przejechane 310 km
150 km przed Khorog - Afganistan, jakieś 50 km wzdłuż Panj
fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz