wtorek, 3 lipca 2012

11. Samarkanda - mało czasu "kruca bomba", ciśnienie rośnie!


Dzień 11, 03.07:
Samarkanda ma wiele do zaoferowania, ale niestety mam ciśnienie w związku z kończącą się wizą i muszę się sprężać. Zatem skoro świt ruszam na zwiedzanie najważniejszych miejsc. Przy Bibi Kanum znajduje się bazar. Wrze na nim jak w ulu, ale to jest to co lubię. Przyglądam się, jak wygląda tutejsze targowanie, co się sprzedaje i tak generalnie, jak funkcjonują ludzie. Oczywiście ja też dokonałem zakupu w postaci zbioru największych hitów uzbeckich i mam zbiór około 50 pieśni. Fajnie! Jak wrócę zasiądziemy sobie całą rodziną i będziemy sobie słuchać. Jak ktoś nas odwiedzi - też posłucha. A co! 

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


Wpienia mnie jednak ta dyskryminacja białych. Czy to Chiny, Indie i inne takie. Wstęp do głównej atrakcji Samarkandy dla miejscowych kosztuje 600 Sum. Dla białasa 13 000 sum!!! A w zasadzie to 7 USD. Jak nie masz to można zapłacić w sumach po przeliczniku 1USD=1850 S (około), gdzie normalnie wymienia się dolce po 2700 Sum. Tu też jest niezła zabawa. Przy wymianie 100 USD można dostać 20 cm Sum (jeśli będzie po 1000 S).
I schowaj to bracie do kieszeni. Za bak paliwa płacę np. 60 000 Sum. Zanim to wydobędę i przeliczę...eeeech. Śmiesznie jest.  

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Oto i oni! ''Pot i pył-riders''. Przyjechali Piotr i Paweł. Akurat skończyłem szwendanie po Samarkandzie. Ustalamy, co dalej? 

fot. Rafał Mysiorek

fot. Lokales


''NA KIEGO C... TYLE CHLEBA KUPIŁEM...?!!!''

O całej historii wcześniej nie pisałem wcześniej, żeby nie siać paniki w narodzie. A było to tak.
Jakoś tak w Kazachstanie zacząłem przeglądać paszport i patrzę, a wjazd do Tjk mam od 07 lipca. Masa czasu. Chłopaki mogą wjechać już 05 lipca, więc robi się nam tu rozjazd. Przeglądam dalej mój paszport i widzę, że wyjechać z Uzb muszę do 03 lipca. Co jest do faka? Zaczynam sobie odświeżać moje zamówienie u pośrednika i wiza do Uzb powinna mieć 10 dni, a nie 5. Wizę do Tjk planowałem od 03 lipca, żeby mieć na zakładkę. Okazuje się teraz, że mam 4 dni na ziemi niczyjej. No to fajnie!
Nic to, napinamy dalej. Granica Uzbk - spoko. Jesteśmy w kraju policyjnym podobno. Rozważałem w mojej sytuacji różne wersje. Przedłużenie wizy - byłem w OVIR, dzwoniłem do konsulatu i nic nie wyszło. Pozostanie nielegalne 2 dni i ''palenie głupa''? Słabe. Inna wersja to wyjazd i walka na granicy z TJK. Albo przejdę, albo będę koczował 4 dni. Pełen wiary i nadziei ruszyłem sam. Nie było sensu ciągnąć chłopaków w niewiadomą. Piotrek dał 3 konserwy, przed granicą kupiłem kilka butelek wody i kilka bochnów chleba. Byłem dopakowany na maksa. Granica Uzb poszła na luzie. Żadnych dymów, nic. Waluty wpisałem tyle ile realnie miałem, więc nie było się do czego przyczepić.

Podjeżdżam na granicę Tjk. Chłopaki ''haratają w gałę''. Nie miałem, żadnego planu poza uprzejmą prośbą o pomoc w tej jakże złożonej sytuacji. Pokazują, gdzie mam się zatrzymać i stoję. Oczywiście, jak zwykle zaczynają się balety wokół maszyny. Pomimo, że widzę pogranicznika, nie podchodzę. Teraz jest czas na budowanie relacji. I śmiechy i żarty, głupawka jakaś. Opowiadam o Pamirze, że piękne góry, dzisiaj gorąco i inne takie bzdety. Szczerzę kły w wersji ''Banan nr 5''. Nie podchodzę. Za to On podchodzi. Jakiś chyba starszy stopniem. Szef tego z okienka. ,,A eto szto?'' - pokazuje na nawigację. Opowiadam mu trochę o tym o owym i że jeszcze można muzyki słuchać. Robię stary numer z kaskiem. Chyc mu na głowę i muza poszła. Ojojoj...! Ojojoj...! Micha się cieszy. Dałem mu paszport, stoję i patrzę co się będzie działo? Trach, trach! To chyba pieczątki. Tak to one. Chce mi się wyć ze szczęścia. Reszta to pestka - celnicy i imigration. Opłata 10 USD za wjazd moto i poszło. Darłem się w kasku z tej radości. Mam 4 dni do przodu.
Nie wiem co zadziałało? Może gapcio w okienku zamiast patrzeć na wizę, patrzył na balety przy motku? Może ''Starszy'' coś mu tam zamruczał? Może mają to w poważaniu, bo są wyluzowani? A może wszystko to razem? Nieważne. Jestem w Tadżykistanie!
Czas spać. O! Jest coś po drodze. Kilka skromnych pokoi w okolicy Buston. Zajeżdżam, a tam towarzystwo już woła ''welkjome to Tadżykistan, siadaj, setki się napijesz'' i do tego standardowy zestaw pytań. Będąc już wyedukowanym piłem skromnie, ale gadaliśmy długo. Były tematy CCCR i teraz. Wojna z Uzbekami - o co poszło? Islam - o co chodzi? Mógłbym masę pisać o tym. Ale wiem już jak się dzieli Islam. Otóż jest ''Islam bez brody'' i ''Islam z brodą''. Pierwszy luz - wódeczka i zabawa. Drugi - bardzo na serio. Zakończyliśmy nasze spotkanie czymś w rodzaju błogosławieństwa i idę spać. Przyszło dwóch następnych. ''Welkjome to Tadjikistan''. ''Welkjome, welkjome...iść spać ja chcieć'', ale jakoś nie wypada się wypiąć na nich. Gadamy. Idę spać. Siedzę już w mojej celi. Otwierają się drzwi i wyłania się właściciel. ''A ty znajesz pocziemu Uzbeki....''. Bardzo gościnny i towarzyski naród.
Przejechane 300 km
Samarkanda - Buston

fot. Rafał Mysiorek

fot. Lokales

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Lokales

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz