Była chyba 05.30 kiedy wysiedliśmy z autobusu na zjeździe
do Persopolis. Bez kłopotu znaleźliśmy transport, który dowiózł nas na miejsce.
Do otwarcia kas mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc na pobliskiej ławce
przycięliśmy jeszcze małą drzemkę. A potem już zostało zwiedzanie tej legendarnej
perskiej stolicy, spalonej przez Aleksandra Wielkiego. Podobno zgubiły do
kobiety i alkohol.
Persopolis jest miejscem dla pasjonatów, co oznacza, że
warto mieć jakąś minimalną wiedzę, żeby można było sobie wyobrazić całość. Same
ruiny nie opowiedzą drzemiącej tu historii. Wyobraźnia natomiast może pomóc.
Bez niej Persopolis nie powala swoim blaskiem.
Dość blisko od Persopolis znajduje się Naksze Rostam -
królewska nekropolia wykuta na kształt Doliny Królów w Egipcie. Niestety nie można wejść do środka grobowców, czyli
pozostaje lizanie cukierka przez szybę. Szkoda. Mołoby być bardzo ciekawie. A
tak, zrobiliśmy kilka fotek i w zasadzie byliśmy gotowi da dalszej jazdy.
Zaczęliśmy szukać jakiegoś transportu do Yazd i
znaleźliśmy Pana z samochodem, który za niewygórowaną opłatę mógł nas tam
zawieźć. Inna wersja to jazda do Shiraz, żeby złapać autobus do Yazd (45km).
Potem podróż autobusem do Yazd mijając miejsce, w którym właśnie stoimy
(następne 45km). Podsumowując: odległość 90km, korki uliczne, czas na zakup
biletów, czas oczekiwania na autobus to wszystko skalkulowałem na jakieś 3-4
godziny straty czasu. A samo Shiraz nie było mocnym celem naszej wyprawy.
Zatem ruszyliśmy w kierunku Yazd położonego na pustyni.
Czy miasto będzie się jakoś odróżniało od tego, co, do tej pory widzieliśmy?
Trudno powiedzieć. Opisy z przewodnika, który mam są dla mnie zbiorem subiektywnych
wrażeń, co oznacza, że albo będzie totalna klapa, albo coś mnie zaskoczy. Wjazd
do Yazd sugerował, że jest to następne duże irańskie miasto. Nasz kierowca
zawiózł nas w okolice ''Meczetu Piątkowego'', który ma podobno największe na
świecie minarety (takie wieże). Hmm... A w Samarkandzie i Bucharze... Nie, już
wystarczy tego porównywania. Doświadczenia z Esfachan pokazały mi, że o coś
innego w Iranie chodzi. Zajechaliśmy do ''Silk Road Hotel'' opisywanego, jako
jeden z najlepszych w Iranie. Najlepszy, to pewnie najdroższy. I taki
rzeczywiście był. Cena za osobę ze śniadaniem uszczupliła nasze portfele na
kwotę 27zł każdy. No dobra. Jakoś przeżyjemy. Polecam to miejsce!
Do Yazd dojechaliśmy w okolicy godziny 15.00 i nie był to
dobry moment na zwiedzanie miasta. Gorączka w okolicach 45st. Subiektywne
odczucie temperatury? Sucha łaźnia w ubraniu. Na eksplorację ruszyliśmy około
18.00. Najpierw ''Meczet Piątkowy''. Widać, że coś się tu będzie działo. Są
przygotowane dywany do modłów i coś w rodzaju ''tronu'' stoi w samym środku. Za
moment wszystko było jasne. Dzisiaj jest pierwszy dzień ramadanu. Super! Zawsze
chciałem to zobaczyć. Jeszcze nie zaszło słońce i trochę trzeba poczekać.
Wychodząc z meczetu łatwo można wbić się w kręty labirynt
uliczek Starego Miasta. I to ważne. Jeśli ktoś szuka wymuskanych, odświeżonych
i upiększonych klimatów to tu ich nie ma. Za to jest naturales. Inaczej rzecz
ujmując Stare Miasto nie jest zabytkiem klasy 0 do pooglądania, tylko miejscem,
w którym od lat żyją i funkcjonują tutejsi ludzie. Oznacza to, że część murów,
czy ulic nosi normalne ślady użytkowania i nie wygląda pięknie. W stare mury
wstawione są bramy z blachy i kraty, które wydawałoby się zupełnie nie
komponują z resztą budynku. A pomimo to klimat jest świetny! Bardzo przyjemnie
wchodzi się w zakamarki Starego Miasta odkrywając jego uroki. Jest miejscowy
krawiec, który w swoim warsztacie szyje jeszcze spodnie dla okolicznych
mieszkańców. Trochę dalej zauważyłem kolejkę ludzi do piekarza, który w
tradycyjny sposób, w glinianym piecu, wypieka chleb-placek i z tego się
utrzymuje. W innym miejscu znajdujemy zamknięty już warsztat, który chyba
specjalizował się w naprawie rowerów. Szkoda. Trochę to wygląda tak, jakby
rzemiosło zanikało. W innym miejscu też zobaczyłem piekarnię, tylko, że chleb
był wypiekaniu już w elektrycznym piecu. Trafiliśmy też do tradycyjnej
irańskiej łaźni. Zeszliśmy na dół i...restauracja. Chodząc uliczkami Starego
Miasta zaglądałem trochę swobodnie w otwarte drzwi. Skoro otwarte, to traktuję to,
jako zaproszenie. Zobaczyłem w głębi niebieski brodzik i ludzi obmywających w
nim nogi. O co chodzi? Przeszedłem przez następne drzwi i wszystko jasne.
Ludzie zbierali się na modlitwę. Przed wejściem do świątyni wszyscy obowiązkowo
myli nogi. Był też Pan odpowiedzialny na dystrybucję napojów wzmacniających.
Jak tylko się pojawiliśmy od razu towarzystwo zaprosiło nas na szklankę
ożywczego płynu. Smakowało jak woda z cukrem z odrobiną chyba limonki i mięty.
Jakoś tak. Poszliśmy dalej w stronę bazaru. To zupełnie inne miejsce niż w
Esfachanie. Sprzedawcy sprzedają to, czego potrzebuje okoliczna ludność. Nikt
nie naciąga turystów na kupno niechcianych rzeczy, a życie toczy się własnym
rytmem.
Pojechaliśmy jeszcze, żeby zobaczyć ''Świątynię Ognia'', wyznawców zaorianizmu. Według przewodnika ogień jest podtrzymywany przez 1500 lat. Według tabliczki informacyjnej 700 lat. Generalnie, zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku wynik jest imponujący. Jest wyznaczony i namaszczony przez zaorian człowiek, który taką właśnie ma robotę. Dorzuca drewno do ogniska.
Wróciliśmy znowu krętymi uliczkami w okolice ''Meczetu Piątkowego''. Chłopaki poszli do hotelu, a ja zostałem jeszcze chwilę, żeby zobaczyć, co się dzieje na placu w meczecie. A tam mnóstwo ludzi. Zaczął się ramadan. I znowu odpowiednie służby obdzielały wszystkich napojem. W sali głównej odczytywany był Koran, a ja kręciłem się wokoło podpatrując tutejsze obyczaje. Namierzył mnie jeden z lokalesów i coś pokazuje. Chyba, żeby podejść do niego. Idę. Za moment siedzieliśmy przy herbacie, a wokół słychać było czytane wersety Koranu. Podziękowałem za herbatę i za moment byłem już w hotelu. I kogo widzę? Parę Australijczyków, z którymi zdążyliśmy się już pożegnać w Esfachanie. Planują za kilka dni pojechać do Turcji. Ciekawe, czy się jeszcze zobaczymy? Mam nadzieję, że w Turcji nie, bo to by oznaczało, że utknęliśmy gdzieś po drodze. Może spotkamy się w Warszawie, ale to już we wrześniu.
Na mojej subiektywnej liście Yazd jest numerem 1, z tego,
co do tej pory widziałem w Iranie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz