Od rana zajęliśmy się formalnościami wjazdowymi. Nie ma
sensu się gorączkować. Spokojnie. Wszystko ma swój rytm i tak niech pozostanie.
Mieliśmy trochę szczęścia w tej całej zadymie, ponieważ z pomocą przyszedł nam
Akbar. Był naszym tłumaczem. Bez jego pomocy byłoby trochę trudno się dogadać.
Około 14.00 mieliśmy wszystkie formalności załatwione. Zapytałem tylko jeszcze
Akbara czy zna jakieś tanie noclegi w Tabriz i znał. Możemy się zatrzymać u
jego znajomego. Zarombiście. Przyniósł mi tutejszą kartę SIM. Zdzwonimy się jak
już będziemy w Tabriz.
Jechaliśmy bardzo spokojnie podziwiając widoki. Na
pograniczu z Azerbejdżanem jest pięknie. Góry dookoła, słońce świeci niebo
błękitne. Czego więcej można chcieć? Zatrzymałem się na chwilę, żeby zrobić
foty i chyba niepotrzebnie. Teraz zauważyłem, że tuż obok była strażnica. Już
mnie wołają do kontroli. Strażnik spojrzał na moją kamerę i coś tam mamrocze po
swojemu. Kuźwa, jak mi wyciągną kartę to materiał z całej wyprawy szlag trafi.
Zaczęły się telefony na granicę. Katastrofa. Jeszcze chwila i ... Możemy
jechać. Uff.. udało się!
Nawigacja bezbłędnie doprowadziła całą naszą ekipę do
umówionego z Akbarem miejsca. Do naszego spotkania była jeszcze godzina a my
zaczęliśmy robić za Rolling Stones. Zleciała się gromada lokalnego
społeczeństwa, żeby pooglądać takie dziwolągi jak my. Dziki tłum. Czasami
znalazł się ktoś mówiący po angielsku i można trochę pogadać. Od razu zainteresowały
mnie kobiety. Oczywiście w obszarze stereotypów dotyczących relacji
damsko-męskich. Nie jest to prawda, że siedzą pozamykane w domach. Tutaj
przechadza się ich bardzo dużo i nie są ubrane całe na czarno, a wręcz
odwrotnie. Kolorowe chusty, które nie zawsze szczelnie zakrywają włosy. Do tego
umalowane, uśmiechnięte, śmigają pewnym krokiem po ulicach. Podchodzą do nas i
pytają, czy mogą zrobić zdjęcia z nami, motkami. Rozmawiają normalnie, bez
większych oporów. Szaleństwo przy motocyklach trwało ponad godzinę. Zero
agresji. Duże zainteresowanie.
Wreszcie pojawił się Akbar i mogliśmy zniknąć.
Zaprowadził nas do mieszkania swojego kumpla i zajęliśmy całe 1 piętro. Spanie
na podłodze, ale jest prysznic i motki bezpieczne. Z pracy wrócił już kolega
Akbara i zaczęliśmy ''tradycyjną kolację'' irańską - arbuz, wino i wódka. Nie,
to nie żart. Wino i wódka. Oficjalnie oczywiście alkoholu w Iranie nie ma,
tylko jak to zwykle bywa, jeśli coś jest zakazane to z klucza robi się miejsce
dla ''czarnego rynku''. Z tego, co mówił Akbar, ludzie walą wódę w czterech
ścianach. Jeżeli natomiast policja wyczuje alkohol od Irańczyka spacerującego
po mieście, od razu dostaje 80 pał za karę. Oczywiście publicznie.
Chłopaki zabrali nas na wieczorny spacer po mieście.
Jedziemy do Parku Shahgoli. Jest czwartkowy wieczór, piątek w Iranie jest dniem
wolnym, więc tłumy przyszły tu na ''balangę'' przy kebabie i powietrzu.
Przyjechały tu cale, wielopokoleniowe rodziny. Dorośli (mężczyźni i kobiety),
dzieci, starsi. Wszyscy. Jest w parku miejsce na namioty i widać, że część
towarzystwa szykuje się na nocne czuwanie. Mnóstwo ludzi spaceruje wokół
jeziora. Nikt oczywiście nie pije, ale nastroje są pogodne. Co jakiś czas pada
''hello'', ''welcome in Iran'' itd. Kobiety nie uciekają i od czasu do czasu od
nich pada też ''hello''.
My też poszliśmy na kebab. Generalnie nie przepadam, tym bardziej za baranem. Tu jednak się skusiłem i warto było. Tutaj jest to mięso mielone, dobrze przyprawione i podane jak długi kotlet mielony plus dodatki. Czasami z ryżem lub z plackiem. Dooobre! Jak można się domyślić wzbudzaliśmy zaciekawienie tubylców i nawet z jedną z rodzin się skumplowaliśmy. Trochę sobie porozmawialiśmy, a potem to już sesja zdjęciowa. Nie było jakiegokolwiek oporu ze strony kobiet i mężczyzn. Super!
Wróciliśmy do domu po 01.00 w nocy. Trzeźwi! Dawno nie
pamiętam takiej imprezy.
Iran granica-Tabriz przejechane 220km
Iran granica-Tabriz przejechane 220km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz