Mieliśmy piękne słońce i jakoś tak żwawo wyjechaliśmy.
Zbliżyliśmy się do Erewania i nawigacja pokazała mi jakiś skrót w stronę
granicy z Iranem. Nawet fajnie. Nie będzie potrzeby wjeżdżania do Erewania.
Dobra do tej pory droga zaczęła się jakoś dziwnie zmieniać. Coraz więcej było
dziur aż wreszcie zaczęła się jazda po totalnie pofałdowanym terenie z resztkami
asfaltu. Kilka metrów w dół, kilka metrów w górę, kilka metrów w dół i znowu w
górę. Załapałem. Chyba przypadkowo wjechaliśmy na drogę, którą odradzał nam
lokales. Jak dla mnie spoko. Trochę off'u się przyda.
Skierowaliśmy się do granicy z Iranem. Po drodze znajduje
się jeden z najbardziej rozpoznawalnych punktów widokowych - Monastyr z
widokiem na Ararat w tle. Niestety, tym razem Ararat nie był dla nas życzliwy.
Dookoła błękitne niebo, tylko wokół Araratu zebrały się chmury okalające
pokryty bielą szczyt. Szkoda, ale i tak jest zaje... Z monastyru widać płot
kolczasty. To granica z Turcją. Ormianie nie mają dostępu do ich świętej góry.
Za to mogą do woli na nią patrzeć.
Trochę czasu nam uciekło, więc podkręciliśmy
tempo. Pozostało około 200km do granicy. I tu się zaczęło. Absolutnie
wspaniałe widoki. Coś na styl małej ''Pamir Higway'' ze skalistymi,
złoto-szarymi górami w tle. Potem krajobraz powoli się zmienił i zrobiło się
zielono. Przypomina to trochę rumuńską ''Transalpinę''. W okolicach Monastyru
Noravank wjechaliśmy do kanionu. Droga z obu stron była zamknięta skalnymi
blokami. Przypomina mi to fragmenty dróg w Tadżykistanie. Genialnie. Potem
jeszcze agrafki, winkle, pod górę i w dół. Dookoła piękne widoki i
przestrzenie. Do tego mały ruch i drogi ok.
W międzyczasie stanęliśmy na jakieś jedzenie. I znowu
knajpa=przygoda. Zmówiłem jakieś gotowane warzywa, chleb i ser. Zajadam. Pani
podtyka mi jeszcze ziemniaki, których nie zamawiałem. Chłopaki dostają też
gotowane warzywa, których nie zamawiali, ale nic i tak zjedli. Ja trenuję
asertywność i od razu przekazałem Pani życzliwie informację, że za
''kartoszki'' dziękuję, nie zamawiałem. Okazała zdziwienie, ale przełknęła
temat. Z całego zmęczenia nie zapytaliśmy o cenę. I oczywiście wyszedł jakiś
kosmos. Znowu najżyczliwiej jak tylko potrafiłem w tym momencie poprosiłem, o
rozkmilenie tajemnicy naszego rachunku. Nie umiała. Oddała po prostu część
gotówki. Trochę wyglądało jak by się zmieszała. Knajpy - pilnować, patrzeć,
dopytywać. Wkurzające.
Ostatnie kilometry do Norduz (Iran) to walka z
winklami, powoli schodzącymi na drogę chmurami i niepewnością związaną z
wjazdem do Iranu bez CDP. Jakie są realne szanse? Nie wiadomo.
Dojechaliśmy wreszcie do granicy. Armenia sprawnie
poszła. Teraz czas na Iran. Pierwsza brama za nami. Druga brama za nami.
Kontrola paszportowa za nami. Kontrola celna... Pytanie: ''Do you have a
carnet''? To jest to pytanie, którego nie chcieliśmy usłyszeć. Oczywiście gramy
w grę ''Ale o co chodzi''? ''Nikt nam nic nie powiedział''. Przejechaliśmy
jakieś 5000km i co teraz? Co można zrobić? Carnet, carnet, insurance... Czujne
ucho wyłapało ''insurance''. Jak? Co? Gdzie? Mentalnie byłem przygotowany na
jakąś opłatę w dowolnej formie. Za sam carnet trzeba zapłacić 450zł w PL plus kaucja
jakieś 16 000zł. Pojawił się wreszcie przedstawiciel ubezpieczalni i zaczęliśmy
rozmawiać. Trzeba przyznać, że celnicy zachowali się bardzo przyzwoicie. Nie
wywalili nas z granicy tylko zaczęli szukać rozwiązania całej sytuacji.
Długo debatowaliśmy nad tym jakie gwarancje możemy im dać? Ich propozycja - najlepiej jak byśmy wrócili przez tą samą granicę. Nasza - nie da rady, bo jedziemy do Turcji i jazda powrotna przez Armenię i Gruzję to jakieś 1000km. A pieniądze? Mamy odliczone. Ostatecznie, jako gwarancję zostawiliśmy moje polskie prawo jazdy (mam międzynarodowe), dowód osobisty Korka i kartę bankomatową Pawła (bezużyteczną w Iranie). Tylko, że ubezpieczenie będzie jutro, a jest już późno. Jakieś pomysły na nocleg? Po różnych kombinacjach wylądowaliśmy w pokoju modlitw na przejściu granicznym. Trochę zabawnie to wyglądało. My leżymy na glebie, a tu, co jakiś czas wierny przychodzi na modły. I jeszcze do tego Koras zasnął i jak zwykle zaczął przeraźliwie chrapać. Wierni nie mieli lekko. Modlą się po swojemu, a tu hrrrruuup. Zdziwieni patrzyli, co się dzieje. Poza tym noc minęła bardzo spokojnie.
Gerharg- Iran granica przejechane 435km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz