Tegoroczna podróż do Iranu to zupełnie coś innego niż
wyprawy z poprzednich lat. Przede wszystkim stanąłem przed dwiema niewiadomymi
Abchazja i Iran. Nie zawiodłem się. Abchazja to jakieś kosmiczne miejsce, bo
przecież nie państwo. Z jednej strony dość dobrze rozwinięta cześć od Sukhomi
do granicy z Rosją, a z drugiej, w stronę Gruzji, spustoszenie i tereny, nad
którymi chyba nikt nie ma jakiejkolwiek kontroli. Opuszczone przez Gruzinów
domy, które zarastają zielskiem, kałachy i inna broń ukryta w szafach w każdym
domu, kradzione samochody legalizowane bez jakiejkolwiek podstawy i szerzące
się bezprawie. Dziki kraj. Teraz rozumiem czemu nikt normalny nie chce uznać
Abchazji jako państwa. Ale też trzeba to otwarcie powiedzieć, że nie spotkały
nas tam jakiekolwiek komplikacje. Raczej zaciekawienie i otwartość zwykłych
ludzi. Może byliśmy za krótko, może wzięliśmy sobie do serca rady miejscowych,
może to dla tego, że mieszkaliśmy u gościa, który w szafie trzymał to i owo?
Nie wiem. Może po prostu mieliśmy fart. Warto było tu przyjechać.
Z Gruzji jestem o tyle zadowolony, że byłem w miejscach
innych niż dwa lata temu. Bar w Kazbegi z Paniami przygotowującymi posiłki na
bieżąco, toasty Gruzinów, ciepłe przyjęcie. Wszystko super! Niestety, nie
wiadomo jak długo jeszcze to się utrzyma. Duże miasta typu Kutaisi już
zamieniają „khinkali” na pizzę. Tylko „prowincja”! Tam można szukać ducha
gruzińskiego i „domasznoj raboty wina”.
Armenia mnie zaskoczyła widokami, zmiennością krajobrazów
i przyjemną jazdą. Na spokojnie mogę rekomendować śmiganie motkiem z Gruzji do
granicy z Iranem. Góry, lasy, winkle, wąwozy – wszystko można tu znaleźć. Motocyklowo
nikt się nie zawiedzie. Na off też jest miejsce. Dla zainteresowanych, do
pooglądania monastyry i kościoły, których historia sięga tysiąca lat. Tylko to
cięcie w knajpach. Ech, trochę osłabia klimat. Ale normalni ludzie są ok.
Żałuję tylko, że nie dane nam było zakotwiczyć w jakimś małym mieście.
Iran to osobny rozdział. Uśmiech na zewnątrz, a pod
spodem smutek wymieszany z rozżaleniem i może z rozczarowaniem. To wyłącznie
moje subiektywne odczucie odnoście nastrojów wśród ludzi, z którymi miałem
możliwość się spotkać. Nie można tego pewnie przełożyć na cały naród. A teraz
się wytłumaczę ze swoich odczuć.
Pierwsze wrażenie po wjeździe do Iranu może być takie, że
wszyscy są bardzo życzliwi, pomocni i autentycznie zainteresowani
obcokrajowcami. Ludzie chodzą uśmiechnięci, nie widziałem, żeby ktoś z głodu tu
przymierał. Wieczorami, tak jak w Tabriz, tłumy wychodzą do parku, albo do
restauracji, żeby ze sobą pobyć. W sklepach można kupić w zasadzie wszystkie
najważniejsze artykuły pomimo restrykcji nałożonych na ten kraj. Kobiety nie są
zamknięte w czerech ścianach pomimo ich woli. Obraz idealny wręcz. Jasna strona
mocy. Możliwe jest, że większości społeczeństwa taki styl życia wystarcza.
Skoro jest jasna strona mocy, to jest też ciemna. „This
system is shit” – wiele razy to słyszałem. Nie tylko od młodych. Coś jest na
rzeczy. Prawo opierające się na islamie narzuca konkretne wzorce zachowań,
ubioru, zainteresowań i wręcz światopoglądu. Temperatura 45st., a kobiety
chodzą w zasadzie całe zakryte. Wolność wyboru wyznaczają normy religijne.
Wyjechać też nie można, bo skąd wziąć paszport? Na ulicy policja czuwa, więc trzeba
być ostrożnym. Głośno w pewnych tematach lepiej się nie wypowiadać. Więcej
uwagi przykłada się do odpowiedniego zachowania niż do przestrzegania zasad
ruchu drogowego. Osobiście nie jestem przeciwnikiem jakiejkolwiek wiary, czy religii
pod warunkiem, że każdy ma prawo do wyboru i może stanowić o sobie. Gospodarka?
Visa nie działa, a to się przekłada oczywiście niekorzystnie na zdolności
nabywcze portfeli turystów. Marketing polityczny zachodu skutecznie wykreował
obraz Iranu jako kraju, w którym terroryści porywają przyjezdnych, a potem ich
jedzą. Turystów zatem nie ma tu zbyt wielu, co przekłada się na zasobność
portfeli Irańczyków.
Czy w Iranie może coś się zmienić? Tak, o ile zaistnieją
pewne okoliczności.
Przykładowy scenariusz może być następujący:
- Iran wreszcie pochwali się, że ma bombę atomową.
- Amerykanie w związku z tym i ropą wrócą do ponownego układania się z Iranem.
- Znikną restrykcje.
- Zmieni się rząd w Iranie i zacznie reformować kraj na „wzór turecki”.
- Perspektywa czasowa zmian? 20 lat. Może. Przy dobrych wiatrach.
„Wzór turecki” – dominująca religia islam, ale normy
społeczne luźniejsze zdecydowanie w dużych miastach (w mniejszych różnie bywa),
więcej kontaktów ze światem zachodnim. Więcej turystów zaczyna przyjeżdżać i
inne biznesy niż ropa zaczynają nabierać znaczenia.
A rewolucja, ponieważ „shit system”? Nie ma takiej opcji.
„System” jest zbyt mocny z całym aparatem zarządzającym. Wielu ludziom się nie
podoba, ale nie ma dla nich wspólnego mianownika. Ktoś mówi, że jest Azerem i
jego prawa nie są respektowane przez Persów, inny mówi, że nie jest islamistą
tylko Irańczykiem, kobiety są wkurzone na chusty na głowach, a jeszcze ktoś
inny mówi, że za mało zarabia. Rewolucji tu nie będzie!
Zaskoczyła mnie Bułgaria. Bardzo pozytywnie. Przejeżdżałem
przez nią dwa razy, ale nie miałem okazji pobyć trochę dłużej. Leniwe Haskovo,
bez ruchu turystycznego mnie ujęło. Ludzie życzliwie zainteresowani, pomocni.
Życie, jak dla mnie, finansowo nie zabija. Słońce świeci, od fontanny bije
przyjemny chłód. Eeech, emerytura mogłaby tak wyglądać. Zero ciśnienia, oprócz
tego, że czas był już wracać, a kardana nie było widać dłuuuugo, dłuuugo...
W tym roku królowały tanie hotele, a namiot pojawiał się
sporadycznie. Lepiej to, czy gorzej? To tak, jak dyskusja o wyższości „Świąt
Bożego Narodzenia” nad „Wielkanocą” i odwrotnie.
Namiot daje dużo możliwości. Przyjemna samotność gdzieś
na stepie w Kazachstanie, parasol z gwiazd w Tadżykistanie, wolność, swoboda
ruchu. To wszystko piękne!
Dla mnie jednak odkryciem są „prowincjonalne” miasteczka
z ich tanimi hotelami. Zazwyczaj nie ma w nich turystów, a życie toczy się
swoim rytmem. Dodatkowo trafiliśmy na ramadan i bycie w tym czasie w małym
mieście pokazuje, o co w tym wszystkim chodzi. Właśnie w takich miejscach najczęściej
można spróbować lokalnych specjałów zamiast pizzy i bardziej lub mniej złapać
kontakt z lokalesami. Spodobało mi się!
BMW. Może ktoś uzna mnie za jakiegoś nawiedzonego, ale
będę bronił maszyny i utrzymywał, że jest niezawodna. Zwiódł człowiek, czyli
ja. Po prostu tak, jak sprawdza się napięcie łańcucha, w pewnym momencie trzeba
sprawdzić luzy na łożyskach i krzyżaki. Tyle! Ja tego nie zrobiłem i stąd cały
ciąg komplikacji z naprawami. Przed wyjazdem zmieniłem żarówki na nowe, a
kardan zostawiłem. Natomiast konstrukcja maszyny jest taka, że dojście do
usterki i rozebranie połowy motocykla zajęło mi 30 minut. A mechanior ze mnie
żaden.
Jak dla mnie, z różnych względów, ta wyprawa była
zupełnie inna niż poprzednie. Czy było warto pomimo trudności? Zawsze!
Co dalej? To się okaże.
Myślę, że następnym kierunkiem będzie… Przygotowania już
się zaczęły :-)