wtorek, 19 lipca 2011

16 dzień - Ukraina - Krym

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

Dzień 16 – 19 lipca 2011:

Ruszamy w spokojną jazdę w kierunku Jałty. Jestem szalenie ciekaw jak wygląda Krym, legenda kurortów dawnego Związku Radzieckiego. Przynajmniej ja tak to kojarzę. Za Feodosija odbijamy z drogi głównej i jedziemy winklami pnącymi się w górę i dół po nienajlepszej nawierzchni. Widoki takie jakich się spodziewałem, czyli górzysty teren, a droga za jakiś czas dochodzi do morza i robi się pocztówkowo. Zatrzymujemy się w jednej z wielu z miejscowości letniskowych i jarmark jak wszędzie. Ale są też lokalne ciekawostki kulinarne znane z dawnych lat, a teraz do posmakowania na miejscu. Na przykład kwas chlebowy. Czy ktoś o nim jeszcze pamięta lub cokolwiek wie? Raczej wątpię. A tutaj leje się go tak jak piwo z beczki, jest smaczny i wyśmienicie gasi pragnienie. Polecam! Niestety minęliśmy już Sudaku, a dostałem info SMS'em od Rafała z forum Africa Twin, że jest tam fajny bar dla motocyklistów i ludzie ok. Może następnym razem? Zobaczymy. Temperatura daje w kość. Spoglądam na dane z komputera GS'a i wskaźnik pokazuje prawie 38 stopni. Czuję, jak się powoli roztapiam, lecz nie ma to znaczenia i śmigamy dalej, aż do miejscowości Simejiz za Alupka. Namiotu tutaj rozbić się nie da, więc pozostaje kwatera. Robimy POM ze Smokiem i cóż. Miejscowość letniskowa, zadbana i ma wszystko co ma mieć. Stragany, fotki z małpką, knajpy droższe i tańsze. Normalka, nic zaskakującego. Poszliśmy zobaczyć plażę i tu słabo. Kamienie, ścisk i prawie 40 stopni. Z morza wystaje coś jakby molo. Tylko, że z brzegu nie ma do niego przejścia, ponieważ ta część właśnie jest zarwana. Kto dopłynie i się na nie wdrapie ma trochę więcej własnej przestrzeni. Nie, to zdecydowanie nie dla mnie. Ale przynajmniej jest kwas chlebowy, który jak zwykle jest niezawodny w upale.

Już wieczorem sączymy sobie co nieco na tarasie i zaczynamy bratać się z sąsiadami. Ciekawa rodzinka. Ona Ukrainka, on Japończyk, a z nimi bardzo rozrywkowa dziewczynka o imieniu Leila. Mała daje czadu po japońsku i brzmi to świetnie. Oczywiście z nami rozmawia po rosyjsku. Mama i córka ewakuowały się rządowym samolotem po tsunami w Japonii. Co prawda sama woda im nie zagrażała, ale mieszkają w okolicy Fukushima i mogły być narażone na skażenie promieniowaniem. Zatem jak się pojawiła okazja to decyzja była szybka i teraz są tutaj. Na jak długo? Czas pokaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz