Dzień 19 – 22 lipca 2011:
Pakujemy
się z rana. Próbuję uporządkować dokumenty po przeprawie na ostatnich
granicach. Wszystko jest. Chyba. Ale jednak nie wszystko. Brakuje mojego
prawa jazdy. Kilkakrotnie przetrząsnąłem kieszenie, sakiewki, schowki,
torbę, bagaże i nic. Prawdopodobnie w trakcie zadymy z dokumentami
gdzieś musiało się zawieruszyć. Komplet dokumentów przechodził od
okienka do okienka, a ja niestety nie sprawdzałem, czy otrzymuję
wszystko w całości. Dwa razy się zdarzyło, że Smoku dostał moje papiery,
a ja Smoka. Jestem wpieniony sam na siebie za to, że nie przypilnowałem
wystarczająco tematu.
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
Jechać dalej jednak trzeba. Przestałem przejmować się prawkiem, bo przecież jakoś to będzie. Dojechaliśmy do granicy Mołdawia-Ukraina. Zastanawiałem się, czy pogranicznicy zapytają mnie o prawo jazdy, ale nic takiego się nie wydarzyło. Za to przy wyjeździe z Mołdawii Pan stwierdził, że na razie nie może nas przepuścić, bo nie mamy pieczątek wjazdowych. Orzesz k..wa mać! Przejechaliśmy przez trzy odprawy wystając w kilku okienkach pisząc stertę świstków płacąc dwa razy haracze, a ten mi o pieczątkach. Więc mu mówię, że to nie mój problem, że tamten posterunek nie wstawił pieczątek. On na to, że jego też nie. Więc mu odpowiadam pokazując zapłacone rachunki, że to chyba ich pieczątki, a nie moje i czy je rozpoznaje? A on na to, że to nie było na jego posterunku. A czy jest to jeden i ten sam kraj o nazwie Mołdawia? Sprawa ucichła, ale swoje musieliśmy odstać. W końcu Smoku zadał mu pytanie, czy coś się w końcu ruszy, czy mamy tu rozbić namioty, bo trochę już jesteśmy zmęczeni? W końcu ruszyliśmy dalej. A na granicy ukraińskiej pełen luz i sielanka. Panowie tylko oglądają nasze maszyny i cmokają z radości. Jeden nawet stwierdził, że tak z 3 tysiące dolarów to pewnie kosztują. Tak, chyba kufry z kołami.
Zapinamy ostrzejszą jazdę w kierunku na Lwów. Pamiętam o ostrzeżeniach przed pazerną ukraińską milicją, ale jakoś mnie to nie zniechęca. Niestety nierówna droga nie ułatwia jazdy. Koleiny, wybrzuszenia asfaltu, tarka od czasu do czasu utrudniają równą jazdę. Jednak i tak nie jest źle, bo lądujemy jakieś 60 km od Lwowa. Moglibyśmy się jeszcze spiąć i dojechać na miejsce na około 20.00, tylko, że dla odmiany zaczyna robić się zimno, a kluczyć po miejcie szukając noclegu o tej porze mi się po prostu nie chce. Wersja nocleg teraz, a rano spokojny wjazd do Lwowa bardziej mi pasuje.
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz