wtorek, 5 lipca 2011

2 dzień - Rumunia - Transalpina

Dzień 2 – 05 lipca 2011:

Na następny dzień w miarę sprawne pakowanie i jazda w kierunku Sebes i trasy 67C zwanej ''Transalpiną''. Niestety daleko nie ujechaliśmy i znowu mega ulewa. Prze szybę niewiele widać, ale nie ma sensu się zatrzymywać. Przed wyjazdem zamontowałem nowe opony i było warto, bo trzymają bez zarzutu. Dojeżdżamy do Sebes i skręcamy na 67C. Tak sobie jedziemy, jest fajnie, wręcz beztrosko. Do przytomności sprowadza mnie kontrolka poziomu paliwa. Jednak przed wjazdem na Transalpinę warto zatankować maszynę do pełna. Na szczęście w miejscowości Sugag znajduje się ostatnia stacja benzynowa w postaci jednego dystrybutora. Tam też robimy zaopatrzenie na następne dni. Transalpina nie jest już taka jak kiedyś. Dawniej była to trasa w większości offroadowa, teraz w większości to asfalt. Niezależnie od tego jazda jest super. Górskie krajobrazy, zieleń drzew, winkle, na których można się nieźle pobawić to mieszanka wystarczająca, żeby zaczerpnąć trochę beztroskiej radości. Znowu zaczyna padać. Ubieramy zestawy przeciwdeszczowe i jedziemy dalej. W pewnym momencie jednak asfalt się kończy i zaczyna błoto. Nie jestem specem od offroadu. Jasne jeżdżę moim GS-em szutrami i leśnymi drogami, ale pamiętam też, że kiedyś wjechałem w coś w rodzaju mazi błotnej i skończyło się glebą. Tutaj leje deszcz, miejscami błoto dochodzące do połowy koła, kałuże nie wiadomo jak głębokie i koleiny po ciężarówkach. Na GS-ie opony 80/20 (asfalt/lekki teren), więc nie koniecznie na te warunki. Ale skoro zajechaliśmy już tak daleko to walczymy dalej. Ruszam z odrobiną niepewności, a GS posłusznie pnie się pod górę. Jadę w stójce, a dopakowany bagażami tył daje dodatkowy docisk na tylne koło. Robi się coraz fajniej. Maszyna sprawuje się genialnie i koryguje wszystkie moje niedoskonałości. Robię chwilę przerwy. Stoję z boku drogi nie wadząc nikomu.  Z góry zjeżdża grupa na GS 650. O k...wa ostatni patrzy na mnie, a jest taka zasada - ''gdzie patrzysz, tam jedziesz''. I rzeczywiście leci gość centralnie na mnie. Ewidentnie złapał panikę i dokręca gaz. Zdążyłem się tylko uchylić z motkiem, a i tak trafił w prawy bok, po czym pięknie zaliczył glebę. Oprócz porysowanego kufra nic mi się nie stało. Widzę, że gościowi rozum odjęło, bo chce podnieść moto jak koło się kręci na biegu. Pomagam mu się pozbierać. Za moment pojawia się wóz techniczny grupy. Patrzą na odrapaną 650-tkę, cmokają, sapią, drapią się po głowie, ale dla mnie przepraszam czy coś to już nic. Pakuję się i spadam.      

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

Za moment błocko się skończyło. Jednak my wciąż szukaliśmy trochę offroadu. Mniej więcej w połowie Transalpiny, na skrzyżowaniu z drogą 7A znajduje się jezioro Vidra. Z mapy wynikało, że można je bez problemu objechać. Zatem ruszamy. Zjeżdżamy z drogi głównej i jazda. Jest tam trochę starego asfaltu, kocich łbów, szutru i drogi leśnej. Co sobie, kto zażyczy. Jedziemy ze Smokiem dość ostro.
W pewnym momencie droga się rozwidla, a my idziemy na czuja, bez jakiegoś większego namysłu.
I jazda dalej. Po jakimś czasie się zreflektowałem, że droga miała być dookoła jeziora, a wody jakoś nie widać. Za to jazda jest super. Ostatecznie wylądowaliśmy w Voinesa na drodze7A, jakieś 40 km od Transalpiny. Było super! Gonimy czas, bo robi się ciemno i lądujemy w okolicach jeziora na spanie. Zaczęliśmy rozkładać namioty i oczywiście zaczyna lać. Tempo nam się zwiększyło momentalnie. Kończę rozkładanie sprzętu już w przeciwdeszczówce. Miało być ognisko, ale niestety nie tym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz