fot.Mirek Smoczyński |
fot.Mirek Smoczyński |
fot.Mirek Smoczyński |
fot.Mirek Smoczyński |
Dzień 18 – 21 lipca 2011:
Rano. Spojrzałem na podjazd. Hmm... Z tej strony wygląda trochę inaczej. Wyrwa w asfalcie nie zachęca do ostrej jazdy. I jeszcze ten wszechobecny żużel na asfalcie. Będę wyprowadzał dwie maszyny. Zaczynam od mojej, bo znam ją lepiej i jak się wyrypię to tylko ja będę smutny. Rura pod górę, stójka i...utknąłem w połowie wyrwy, ale bez gleby. Sprzęgło, bieg, sprzęgło, gaz i wyjeżdżam o własnych siłach. Trochę śmierdzi przypalone sprzęgło, ale się dało. Patrzę jeszcze raz na wyrwę i kombinuję jak ją przejechać bez zatrzymania. Drugie moto poszło jak ogień przez nierówności i już możemy jechać dalej w kierunku Mołdawii.
Po przejechaniu 70-ciu kilometrów docieramy do granicy ukraińskiej i szykujemy się na wjazd do Mołdawii. Przez ukraińską granicę przechodzimy spokojnie, bez bólu. Jednak otrzymujemy też ostrzeżenie, że przy wjeździe do Mołdawii mogą być pewne komplikacje. Niestety przepowiednia się sprawdza. Przekraczamy granicę w Pervomaisc, a po konflikcie w tym regionie przejście to nie prowadzi, jak się okazało, do Mołdawii tylko Naddniestrza. Panowie pogranicznicy mają zapędy na łapówkę za tranzyt, a ja z zasady wymiotuję na takie akcje, więc na mnie liczyć nie mają co. Zaczyna się niestety cały korowód związany z wjazdem. Najpierw Panowie sprawdzają nasze dokumenty w międzyczasie zagadując o łapówkę. Że niby szybciej pójdzie odprawa. U nas reakcja-luz, żart, ale opcji takiej nie ma. Zatem wysyłają nas do zarejestrowania motocykli do wjazdu za granicę. Idziemy jakieś 150m, żeby pobrać odpowiednie formularze. Jak już je wypełniliśmy, to Pan w okienku (mało życzliwy) mówi nam, że musimy pójść z powrotem do Migration Office, podbić karteczkę i z nią wrócić do niego. No to idziemy skąd przyszliśmy. Tam trzeba wypełnić jeszcze jeden formularz i zaczyna mnie to wszystko powoli wpieniać. Mamy już pieczątki i wracamy do Pana. A Pan na to, że musimy jeszcze przyprowadzić tu nasze motocykle. A one stoją tam, gdzie byliśmy już dwa razy. To do k...wy nie mógł od razu tak powiedzieć? Już nieźle nakręcony zajeżdżam GS'em na wskazane miejsce. Panisko nie wyszło nawet, żeby na niego spojrzeć. Po czym wlepia nam jeszcze haracz w postaci 20 USD za przejazd tranzytem przez Naddniestrze do Mołdawii. Trzymam resztkami siły woli swoje emocje w ryzach. Jedźmy, bo nie uniosę tematu. Uff. Wreszcie poszło i zapinamy dalej. Niestety nie na długo. Wpadamy centralnie na zaporę drogową. Amfibia, szlabany, wojsko, kałachy w gotowości. Trochę mnie wgięło. Po krótkiej wymianie z pogranicznikami znajdujemy objazd w kierunku Kiszyniowa. Jakoś już jestem zmęczony tą całą zadymą, więc odkręcam manetkę, żeby sprawnie dojechać na jakąś rozsądną miejscówkę. Niestety, daleko nie ujechałem, bo pojawiła się nowa zapora. Szlabany, mundurowi. Jakaś szajba! Zatrzymują nas i chcą paszporty, a ja z kolei pytam ich co to za posterunek. Granica-koniec tranzytu przez Naddniestrze. Kawałek dalej granica mołdawska. I zmowy zaczyna się korowód z paszportami, rejestracją motocykli i następne opłaty wjazdowe. Już nie wytrzymałem i lekko zdenerwowany pytam: ''To ile jeszcze tych granic będzie?''. A nasz pogranicznik odpowiedział na to, że tylko jedna. Jak będziemy wyjeżdżali. Nie chciało mi się jakoś śmiać.
Zbliżamy się do Milestii Mici i szukamy winiarni. Podobno jakaś sławna. Tak przynajmniej mówił o niej spotkany granicy chłopak. Beczka na skrzyżowaniu wskazuje nam kierunek i dojeżdżamy na miejsce. Już w biurze sympatyczna Pani pyta, czy mamy rezerwację? My? Wiadomo, że nie. A samochód? Samochód? A, że niby w jakim celu? Kompletnie nie rozumiem tych niezrozumiałych pytań. Wymiana zdań trwała krótko, ale wyszło z tego, że jeśli chcemy to możemy kupić tour i się dołączyć do wycieczki. Zatem tak właśnie czynimy i wsiadamy do busa, który rusza w stronę winiarni. Trochę nie wierzę, że to się dzieje naprawdę, ale otwierają się wrota i wjeżdżamy do podziemnego winnego miasta. Są tu nazwy ulic, a bus kręci to w lewo, to w prawo. Szok! Pierwszy przystanek mamy na głębokości 40m. Ciągną się tu aleje wielgachnych bek z dojrzewającym winem. Jedziemy dalej, do przystanku na głębokości 80 m. Jest już dość chłodno, a my oglądamy kolekcję ponad 2 mln butelek win, odnotowaną w księdze rekordów Guinesa. Korytarze ciągną się przez ponad 55 kilometrów. Teraz rozumiem skąd te pytania do własny transport. Na koniec jeszcze degustacja i jazda z powrotem. Szkoda, że tak to krótko trwało. Przejechaliśmy może 5 kilometrów z całości, ale warto było to wszystko zobaczyć.
Zjeżdżamy do wsi i trafiamy na kwaterę do Vasilija pod numerem 37. Chałupa zachowana w starym, mołdawskim stylu. Pięknie zadbany ogród i gospodarz bardzo życzliwy. Czego więcej można chcieć? Jedzenia i wina. Vasilij przygotował obiad. Umm...Ogień! Pycha! Mamałyga, wieprzowina zapiekana z cebulą, ser biały, ale taki słonawy, pomidory i ogórki, które mają smak, a nie tylko wyglądają. Do tego wina czerwonego dzban. Wino absolutnie przedniej jakości. Łagodne w smaku, nie wykrzywia po wypiciu, a alkoholu w zasadzie nie da się wyczuć. Dawno czegoś tak dobrego nie smakowałem. I jeszcze słowo o mamałydze. Jest to gęsta kasza kukurydziana, która sama z siebie nie powala, ale w połączeniu z innymi dodatkami jak najbardziej jest smakowita.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz