Dzień 7 – 10 lipca 2011:
Zrywamy
się skoro świt, czyli 5 rano, żeby sprawnie wyjechać z Istambułu.
Jeszcze kilka fotek, GS z Błękitnym Meczetem w tle i jazda. Ale tylko
do Mostu Bosfor. Przejazd jest płatny, więc najpierw Smoku, a potem ja
idę grzecznie do okienka, żeby dopytać co i jak? Okazuje się, że trzeba
wykupić kartę za około 100zł i z nią możemy przejechać przy czym
pojedynczy przejazd to kwota rzędu 7-8 zł. Nie pomaga tłumaczenie, że
już opuszczamy Istambuł i nie będziemy jechali autostradami. Taki jest
standard i już. Stoimy chwilę zastanawiając się co zrobić z tym fantem.
Generalnie to nie robię jakichś lewych ruchów w życiu w imię świętego
spokoju. Tutaj jednak to już przegięcie. Tak jak patrzę na
przejeżdżające przez bramki bez szlabanów pojazdy to raz na jakiś czas
uruchamia się na nich sygnał, że ktoś przejechał bez opłaty. Zatem co ma
się wydarzyć niech się stanie. Ruszam ''przytulony'' do jednego z
pojazdów i nic nie zabuczało. Zatem odkręcam manetkę, GS żwawo reaguje i
lecimy w trasę w kierunku wioski o nazwie Belisirma.
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
Przed nami jakieś 740 km jazdy, ale o 6 rano jest jeszcze dość chłodno, więc jedzie się dobrze. Co 200-300 km robimy krótkie przystanki na odpoczynek i jeden dłuższy na obiad. Ja wcinam oczywiście kebap - cięta wołowina podana na talerzu z sałatką z pomidorów i cebuli, bułką pokrojoną w paski. Do tego przystawki w postaci sałatki z ogórków i pomidorów, a na dodatek pasta w stylu naszego ''tatara'' doprawiona różnymi ziołami. Uczta jak się patrzy. Po drodze mijamy słone jezioro Tuz. I nie tylko woda jest tu słona. Sól zbiera się na brzegu i można wręcz ją pakować do worków. Jednak to prawda, że pieniądze leża na ziemi. Trzeba by tyłki schylić i sprzedać milion ton soli żeby biznes miał sens. Nasze GS-y tyle nie pomieszczą, więc odpuszczamy sobie ten intratny biznes i mkniemy dalej. Dojeżdżamy do Belisirma, ale jakoś słabo to wygląda. Beznadziejna wioska. Krótka narada i decydujemy się na przejechanie 5 km. Jeśli będzie słabo to jedziemy dalej, a jeśli znajdzie się coś fajnego to zostajemy. Droga za wioską się zwęża i idzie ostro w dół. Dojeżdżamy do mostku na rzece i jest to czego szukaliśmy. Po obu stronach knajpki ze stolikami ustawionymi na wodzie. Patent prosty, ale urokliwy. Pojawia się żwawy restaurator i zaprasza do zajęcia miejsca. Pytamy o miejsca na namiot i oczywiście jest takie za parkingiem. Zatem szybka organizacja noclegu i możemy spokojnie rozejrzeć się po okolicy i coś zjeść. Miejsce położone jest w kanionie przy niewielkim strumieniu. Jest zielono, a drzewa dają cień i w ten sposób dobrą ochronę przed słońcem. Zamawiamy oczywiście kebap. Tym razem nie jest to doner, a wołowina z warzywami podana na gorącej metalowej misce, doprawiona na lekko kwaśno. Do tego jako przystawki jogurt i sałatka na pikantno. W Turcji wszystko mi smakuje. A finałem uczty był napitek o nazwie Raki, a mówiąc po naszemu anyżówka. Ta śmieszna wódka z klarownie czystej przeistacza się napitek koloru białego po dodaniu zwykłej wody. Jeśli zaś chodzi o smak to za komuny były takie cukierki - anyżówki. Cześć dzieciaków je wcinała, bo innych nie było, a część nigdy nawet nie spojrzała na to coś. Taki to już smak. Zapadł już wieczór i zleciało się mnóstwo owadów. Nas nie atakują tylko śmigają z niewyobrażalną prędkością tak, że kelnerzy przechodzący po kładkach nad wodą zasłaniają się czym tylko mogą przed uderzeniami. Zapraszamy nietoperze na niezłą ucztę, ale chyba dla nich to nie ta pora. Owady też to chyba wiedzą, bo za jakiś czas znikają i jest znowu spokojnie. I wreszcie można udać się na zasłużony odpoczynek. W nocy budzi mnie jakiś totalny jazgot. To bezpańskie psy. Jeden zaczyna szczekać, a odpowiada mu echo, więc i on odpowiada na echo. Coś w stylu: pies: ''ja tu rządzę'', echo: ''ja tu rządzę'', pies: ''chcesz w łeb?'', echo: ''chcesz w łeb?''. No i jest jazda, bo za moment dołączają się inne i robi się zadyma połączona z walkami w stadach. Co jakiś czas słyszę wycie zranionego zwierzęcia i tak całą noc. Spać się nie da. Te stworzenia, za wyjątkiem Szarika i może psa Cywila chyba słabo kojarzą. Zatem dobra rada - zatyczki do uszu zawsze w pogotowiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz