środa, 6 lipca 2011

3 dzień - Rumunia - Transalpina i jazda nad Morze Czarne

Dzień 3 – 06 lipca 2011:

Ruszamy w stronę Novaci przez Pasul Urdele położony na wysokości ponad 2100 m.n.p.m. Trochę dmucha i muszę dorzucić jakieś ciuchy. Mamy szczęście, bo nie pada. Za to pojawia się nieśmiało, za chmurami słońce. Widoki fantastyczne - góry, łąki, na których wypasają się owce, a gdzieś pomiędzy nimi wijąca się droga 67C. Teraz jest tu asfalt, ale jeszcze kilka lat temu była to kultowa trasa dla szukających przygód na bezdrożach. Niezależnie od tego i tak warto tu zajrzeć. Ze Smokiem mamy mieszane odczucia, która z tras, Transfogarska czy Transalpina jest ciekawsza. Smoku obstawia 67C. Ja jestem gdzieś pomiędzy. Zjeżdżamy z Transalpiny i strzała do Bukaresztu.

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

fot.Mirek Smoczyński

Osobiście nie przepadam za dużymi miastami, ale jest po drodze nad Morze Czarne i można zobaczyć największy budynek świata zbudowany przez Czauczesku. Nawigacja jakoś wzbrania się przez zaakceptowaniem podanego przez lokalesów adresu, więc ustawiam ją na okolicę budynku. Już będąc w samym Bukareszcie Smoku pyta dwie młode dziewczyny, gdzie jest ''Pałac Czauczesku'', a one robią tylko dziwne miny i mówią, że nie wiedzą. Jak to? Największy budynek świata i nie wiedzą? Niemożliwe! Za moment coś jakby zaświtało w głowie jednej z nich i mówi, że może chodzi nam o ''Haus of people''? Chyba tak, właśnie o to nam chodzi. Czyżbyśmy w Polsce inaczej spostrzegali tę samą rzecz? Pewnie Pan Chaucescu w życiu by nie powiedział do ludu: ''A oto mój pałac. Cieszcie się ludzie''. Jakoś temat trzeba było sprzedać narodowi. Kiedyś mówiło się, że to propaganda. Dzisiaj jest to marketing. Może nawet być polityczny. Sam budynek robi wrażenie i warto było tu przyjechać choćby na chwilę. Korzystamy też z okazji, żeby trochę się ogarnąć ze sprzętem. 

fot.Mirek Smoczyński

fot.Rafał Mysiorek

fot.Mirek Smoczyński


Jest prawie 30 st. C i zamiana ciuchów, a w szczególności uwolnienie się z membran i docieplaczy jest niezbędne. Korzystając też z okazji podpytujemy Pana z wypożyczalni rowerów o jakieś ciekawe miejsce do spania nad Morzem Czarnym w okolicy Constanty. Proponuje nam plażę Mamaia, ale nie bardzo nam to pasuje, bo jest tam raczej ''kurortowo''. Pytam o Vama Veche i Mangalię, ale z kolei on mówi, że to takie małe miejscowości i nic się tam nie dzieje. Pozostała jeszcze Costinesti. Raczej imprezowa miejscowość i plaża też jest. Zatem nie ma na co czekać, jedziemy dalej. W Costinesti byliśmy dość późno. Nigdzie nie rzuciło mi się
w oczy jakieś sensowne miejsce, żeby rozbić namiot, więc szukamy jakiegoś pokoju. I trafiło nam się. Dwa pojedyncze pokoje w cenie 10 Eu za sztukę. Pasuje. Możemy się jakoś ogarnąć, wyprać ciuchy, zrobić porządki ze sprzętem itd. Wieczorem robimy obchód mieściny i moje pierwsze wrażenie - ''O, Władek!''. A dokładnie Władysławowo. Idziemy pasażem, gdzie jest wszystko, czego może potrzebować rasowy turysta na wakacjach. Są gipsowe rozgwiazdy i inne takie na pamiątkę. Jak by zapomniał ze sobą walizki nie ma problemu - ręczniki, majtki, stroje kąpielowe. Do jedzenia - od kebabu, przez pizzę do obiadów w bardziej wypasionych restauracjach. Prawdziwym smakołykiem jest tu ''Caca''. Są to szprotki w całości prażone jak frytki. Można dodać do nich sok z cytryny. Ciekawa przekąska tylko te zimne oczy patrzące z papierowej tacki jakoś mnie blokują. Impreza? Proszę bardzo. Z kilkunastu miejsc dobiega muzyka. Jarmark, że hej! Jeszcze wczoraj byłem w głuszy, a teraz jakieś totalne szaleństwo. Rano, jak to nad morzem bywa. Plażowicze tłumnie wylegają
w poszukiwaniu najlepszych miejsc na opaleniznę. Najlepiej nie za daleko od baru. Do wieczora da się przeżyć, a potem następna impra. Mnie to już nie dopadnie, bo jestem spakowany i jadę w kierunku Bułgarii. 


fot.Mirek Smoczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz