środa, 17 lipca 2013

27. Bułgaria – Haskovo w oczekiwaniu na części



Dzisiaj chyba jest środa? A może nie? Nie, czyli tak, jednak środa. Od dłuższego już czasu muszę się mobilizować, żeby ogarnąć dni i daty. Części do motka jeszcze nie ma. Rano załatwiłem kilka najważniejszych spraw włącznie z tym, że zaczęły się znamiona powrotu do pracy i życia w PL. Umawianie spotkań, terminy, tematy do ogarnięcia itd. Internet to chyba jednak szczytowe osiągnięcie XXI wieku. Może szczepionka na raka mogłaby je przebić. Póki co, zacząłem coś tam zawodowo rzeźbić. 

A potem posiadówka w Haskovo. Słownik pokazuje mi, że nie ma takiego słowa jak „posiadówka”. Trudno. Generalnie chodzi o to, że „rokoszuję się” bezczynnością w mieścinie o nawie Haskovo. Choć miasto jest bardzo przyjemne i jest ciepło to nie ma tu nic do roboty. Można tylko tkwić w bezczynności w oczekiwaniu na części motocyklowe. Można też ewentualnie przemieszczać się od baru do baru. O tyle jest dobrze, że nie jest to jakaś pustynia i mam dostęp do europejskich standardów. Na przykład jest piwo w bardzo dostępnej cenie.


Chcąc, nie chcąc przyglądam się Bułgarom i zwróciła moją uwagę moda męska. Klasyczny młodzieniec w mieście Haskovo nosi się następująco: spodnie dżins, krótkie, takie do kolan z podwiniętą nogawką, do tego t-shirt, koniecznie z napisami i wzorami taki, żeby odsłaniał dziarę na ręce lub ramieniu, do tego torebka przewieszona po skosie - ramię lewe, biodro prawe. Szczególnie te torebki, czy też saszetki na paskach zwracają tu uwagę. W telewizji, w teledyskach i nie tylko, królują botoksowe usta i dziewczyny w stylu Edyta Górniak. Na ulicy jakby mniej..

A później klasyczny POM. Kawa w barze, piwo, obiad, Internet raz jeszcze i tak nadszedł wieczór.

Zacząłem być rozpoznawalny, bo częstotliwość mojego bycia w tym mikro-centrum była ponadprzeciętna. Załoga baru to już moi znajomi i od czasu do czasu coś tam sobie opowiadamy. Klimat Haskowa za dnia, przynajmniej w centrum, jest przybliżony do klimatu Ciechocinka. Różnica jest tylko taka, że nie spotyka się społeczeństwa z „balkonami”, tylko każdy porusza się o własnych siłach. I jest też młode pokolenie, a nie tylko pensjonariusze. Klimat wczasowy, chociaż nie jest to uzdrowisko nad Morzem Czarnym. Coraz bardziej mi się tu podoba, zwłaszcza, że finansowo, po całym dniu, mój portfel uszczupla się jak po wizycie w McDonaldzie i zamówieniu zestawu Big Macka z shake’em. Czyli stać mnie, a za tą cenę mam dużo ciekawiej. Panisko ze mnie!

W moim ulubionym barze nastał jakiś ruch wieczorem. Stoliki i krzesła poszły na bok odsłaniając deski parkietu. „What the faka się dzieje”? - zapytałem moich nowych znajomych. Skoro jest środa, to dzisiaj jest wieczór salsy. I rzeczywiście był. Knajpa zaczęła się zapełniać, muza była taka jak trzeba i zaczęły się tańce. Były dwie pary reprezentujące jedną ze szkół w stylu Haskovo-Salsa i muszę przyznać, że bardzo sprawnie im szły te tańce. Salsa już opanowana pod względem kroków i swobody tanecznego ruchu prezentuje się wyśmienicie. Były też pary, którym do klasy mistrzowskiej brakowało trochę ćwiczeń. Przy ich arytmii myślę, że jakieś 30 lat, ale widać było, że muzyka w tańcu im nie przeszkadza i też dobrze się bawili.

I tak sobie siedziałem w zadumie, aż z transowego otępienia wyrwał mnie głos z sąsiedniego stolika. „English, english? Speaking?”. Sąsiedzi zaprosili mnie do siebie. Kirył i …inni. Imion nie byłem w stanie zapamiętać. Bardzo lekko toczyła się nam rozmowa w miksie rosyjskiego, bułgarskiego i angielskiego. Generalnie, jak by co, to tu jest telefon i mam dzwonić. Pomogą, załatwią co (i kogo) trzeba. Nie ma problemu. Hmm…

Idę spać.  















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz