środa, 10 lipca 2013

20. Iran - Persopolis i Yazd


Była chyba 05.30 kiedy wysiedliśmy z autobusu na zjeździe do Persopolis. Bez kłopotu znaleźliśmy transport, który dowiózł nas na miejsce. Do otwarcia kas mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc na pobliskiej ławce przycięliśmy jeszcze małą drzemkę. A potem już zostało zwiedzanie tej legendarnej perskiej stolicy, spalonej przez Aleksandra Wielkiego. Podobno zgubiły do kobiety i alkohol.

Persopolis jest miejscem dla pasjonatów, co oznacza, że warto mieć jakąś minimalną wiedzę, żeby można było sobie wyobrazić całość. Same ruiny nie opowiedzą drzemiącej tu historii. Wyobraźnia natomiast może pomóc. Bez niej Persopolis nie powala swoim blaskiem.

Dość blisko od Persopolis znajduje się Naksze Rostam - królewska nekropolia wykuta na kształt Doliny Królów w Egipcie. Niestety nie można wejść do środka grobowców, czyli pozostaje lizanie cukierka przez szybę. Szkoda. Mołoby być bardzo ciekawie. A tak, zrobiliśmy kilka fotek i w zasadzie byliśmy gotowi da dalszej jazdy.

Zaczęliśmy szukać jakiegoś transportu do Yazd i znaleźliśmy Pana z samochodem, który za niewygórowaną opłatę mógł nas tam zawieźć. Inna wersja to jazda do Shiraz, żeby złapać autobus do Yazd (45km). Potem podróż autobusem do Yazd mijając miejsce, w którym właśnie stoimy (następne 45km). Podsumowując: odległość 90km, korki uliczne, czas na zakup biletów, czas oczekiwania na autobus to wszystko skalkulowałem na jakieś 3-4 godziny straty czasu. A samo Shiraz nie było mocnym celem naszej wyprawy.  

Zatem ruszyliśmy w kierunku Yazd położonego na pustyni. Czy miasto będzie się jakoś odróżniało od tego, co, do tej pory widzieliśmy? Trudno powiedzieć. Opisy z przewodnika, który mam są dla mnie zbiorem subiektywnych wrażeń, co oznacza, że albo będzie totalna klapa, albo coś mnie zaskoczy. Wjazd do Yazd sugerował, że jest to następne duże irańskie miasto. Nasz kierowca zawiózł nas w okolice ''Meczetu Piątkowego'', który ma podobno największe na świecie minarety (takie wieże). Hmm... A w Samarkandzie i Bucharze... Nie, już wystarczy tego porównywania. Doświadczenia z Esfachan pokazały mi, że o coś innego w Iranie chodzi. Zajechaliśmy do ''Silk Road Hotel'' opisywanego, jako jeden z najlepszych w Iranie. Najlepszy, to pewnie najdroższy. I taki rzeczywiście był. Cena za osobę ze śniadaniem uszczupliła nasze portfele na kwotę 27zł każdy. No dobra. Jakoś przeżyjemy. Polecam to miejsce!

Do Yazd dojechaliśmy w okolicy godziny 15.00 i nie był to dobry moment na zwiedzanie miasta. Gorączka w okolicach 45st. Subiektywne odczucie temperatury? Sucha łaźnia w ubraniu. Na eksplorację ruszyliśmy około 18.00. Najpierw ''Meczet Piątkowy''. Widać, że coś się tu będzie działo. Są przygotowane dywany do modłów i coś w rodzaju ''tronu'' stoi w samym środku. Za moment wszystko było jasne. Dzisiaj jest pierwszy dzień ramadanu. Super! Zawsze chciałem to zobaczyć. Jeszcze nie zaszło słońce i trochę trzeba poczekać.

Wychodząc z meczetu łatwo można wbić się w kręty labirynt uliczek Starego Miasta. I to ważne. Jeśli ktoś szuka wymuskanych, odświeżonych i upiększonych klimatów to tu ich nie ma. Za to jest naturales. Inaczej rzecz ujmując Stare Miasto nie jest zabytkiem klasy 0 do pooglądania, tylko miejscem, w którym od lat żyją i funkcjonują tutejsi ludzie. Oznacza to, że część murów, czy ulic nosi normalne ślady użytkowania i nie wygląda pięknie. W stare mury wstawione są bramy z blachy i kraty, które wydawałoby się zupełnie nie komponują z resztą budynku. A pomimo to klimat jest świetny! Bardzo przyjemnie wchodzi się w zakamarki Starego Miasta odkrywając jego uroki. Jest miejscowy krawiec, który w swoim warsztacie szyje jeszcze spodnie dla okolicznych mieszkańców. Trochę dalej zauważyłem kolejkę ludzi do piekarza, który w tradycyjny sposób, w glinianym piecu, wypieka chleb-placek i z tego się utrzymuje. W innym miejscu znajdujemy zamknięty już warsztat, który chyba specjalizował się w naprawie rowerów. Szkoda. Trochę to wygląda tak, jakby rzemiosło zanikało. W innym miejscu też zobaczyłem piekarnię, tylko, że chleb był wypiekaniu już w elektrycznym piecu. Trafiliśmy też do tradycyjnej irańskiej łaźni. Zeszliśmy na dół i...restauracja. Chodząc uliczkami Starego Miasta zaglądałem trochę swobodnie w otwarte drzwi. Skoro otwarte, to traktuję to, jako zaproszenie. Zobaczyłem w głębi niebieski brodzik i ludzi obmywających w nim nogi. O co chodzi? Przeszedłem przez następne drzwi i wszystko jasne. Ludzie zbierali się na modlitwę. Przed wejściem do świątyni wszyscy obowiązkowo myli nogi. Był też Pan odpowiedzialny na dystrybucję napojów wzmacniających. Jak tylko się pojawiliśmy od razu towarzystwo zaprosiło nas na szklankę ożywczego płynu. Smakowało jak woda z cukrem z odrobiną chyba limonki i mięty. Jakoś tak. Poszliśmy dalej w stronę bazaru. To zupełnie inne miejsce niż w Esfachanie. Sprzedawcy sprzedają to, czego potrzebuje okoliczna ludność. Nikt nie naciąga turystów na kupno niechcianych rzeczy, a życie toczy się własnym rytmem.

Pojechaliśmy jeszcze, żeby zobaczyć ''Świątynię Ognia'', wyznawców zaorianizmu. Według przewodnika ogień jest podtrzymywany przez 1500 lat. Według tabliczki informacyjnej 700 lat. Generalnie, zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku wynik jest imponujący. Jest wyznaczony i namaszczony przez zaorian człowiek, który taką właśnie ma robotę. Dorzuca drewno do ogniska.

Wróciliśmy znowu krętymi uliczkami w okolice ''Meczetu Piątkowego''. Chłopaki poszli do hotelu, a ja zostałem jeszcze chwilę, żeby zobaczyć, co się dzieje na placu w meczecie. A tam mnóstwo ludzi. Zaczął się ramadan. I znowu odpowiednie służby obdzielały wszystkich napojem. W sali głównej odczytywany był Koran, a ja kręciłem się wokoło podpatrując tutejsze obyczaje. Namierzył mnie jeden z lokalesów i coś pokazuje. Chyba, żeby podejść do niego. Idę. Za moment siedzieliśmy przy herbacie, a wokół słychać było czytane wersety Koranu. Podziękowałem za herbatę i za moment byłem już w hotelu. I kogo widzę? Parę Australijczyków, z którymi zdążyliśmy się już pożegnać w Esfachanie. Planują za kilka dni pojechać do Turcji. Ciekawe, czy się jeszcze zobaczymy? Mam nadzieję, że w Turcji nie, bo to by oznaczało, że utknęliśmy gdzieś po drodze. Może spotkamy się w Warszawie, ale to już we wrześniu.        

Na mojej subiektywnej liście Yazd jest numerem 1, z tego, co do tej pory widziałem w Iranie.































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz