wtorek, 2 lipca 2013

12. Armenia – ciekawe, ciekawe…



Osobiście nie jestem strasznym fanem wina, ale muszę to uczciwie przyznać, tutejsze wyroby nie powodują u mnie niezręcznych odczuć związanych z syndromem dnia drugiego. Da się żyć.

Dzisiaj plan jest następujący - poznajemy Armenię. Mam wydruki z internetu, więc główne atrakcje mam po ręka. Najpierw Kanion Debet i Monastyr Haghpat. Jest. Tylko, że Monastyr Sanahin, a to nie to samo raczej. Gdzieś po drodze musieliśmy go minąć. Trudno. Przyjechaliśmy tutaj i...? Na pierwszy rzut oka klasztor nie powala. Jakiś taki podupadły, ale jak się wejdzie do środka robi jednak wrażenie. Stare sklepienia, mury, płyty grobów umieszczone w posadzce. Jest na co popatrzeć. Sama wioska Sanahin robi raczej przygnębiające wrażenie. Widać biedę dookoła, choć ludzie raczej przyjaźnie nastawieni. Pozdrawiają nas często. W części wioski stoją czteropiętrowe obrzydliwie brzydkie bloki. Komuna jednak nie odpuszczała nikomu. Tutaj chyba też chcieli zamknąć rolników w klatce 4x4. Trochę im się to udało.

Wróciliśmy do głównej drogi i znaleźliśmy wjazd do Haghpat. Też fajny klasztor. Lepiej utrzymany niż Sanahin. Na parkingu stragany i restaurant. Jako, że do tej pory nic jeszcze nie ''kuszaliśmy'' nie było, na co czekać. Zamówiliśmy khinkali i salat, taki tradycyjny ormiański - ogórcy, pomidor i ług. Pani entuzjastycznie na to: ''Tak poniała. Wsjo budiet''. I to i tamto i coś tam po swojemu gada. Po obejrzeniu monastyru zachodzimy na obiad i jest na bogato. Do tego, co zamówiliśmy ogórki małosolne, chleb, cztery rodzaje sera i coś tam jeszcze. Git! Druga Pani przyniosła też wino. My na to, że nie, bo przecież jedziemy motocyklami. No może tylko pół łyka w małym kieliszku, żeby spróbować. Zjedliśmy obiad i przychodzi do płatności. Za wszystko, co było na stole oczywiście trzeba było zapłacić. Czyli w tej gadaninie Pani było coś w stylu: ''To przyniosę jeszcze to i tamto''. Bez słowa, że kosztuje tyle, a tyle. Natomiast to, co mnie osobiście zniesmaczyło to, że za degustację wina Pani policzyła sobie 500 tutejszych. Nie jest jakaś wielka kwota, ale sam fakt mnie ostro wkurzył. Pytamy i wyjaśniamy temat, a Pani na to: ''No tak? Są tu różni - Ruscy, Niemcy itd. i nikt nie wydziwia tylko Polacy''. No sorry, to co mam grzecznie kiwać bańką i się na wszystko godzić? Tak nie będzie.

Ogólnie trzeba to przyznać Ormianie są do nas bardzo przyjaźnie nastawieni. Na trasie mamy non-stop pozdrowienia od przejeżdżających autami lokalesów. Jest ok. 

W drodze do Erewania odbiliśmy, w kierunku Jeziora Sevan. Tak po prostu, żeby coś zobaczyć. Dojechaliśmy na nadbrzeże, żeby załapać trochę lokalnego klimatu. Po raz pierwszy mamy kontakt z Irańczykami. Jest pewien kłopot niestety. W jakimkolwiek języku coś im nie idzie. Jeżeli tak będzie w Iranie to słabo to widzę. Jedno jest bardzo optymistyczne. Są bardzo przyjaźnie nastawieni i ciekawi obcokrajowców. Robimy foty i jest spoks. Zauważyłem, że Irańczycy chętnie tu przyjeżdżają. I nie chodzi o upajanie się naturą, a raczej upajanie się winem. Chory system, chore kombinacje. Przejechać 300km, żeby się napić wina?

Dalej śmigamy przez Erewań do Monastyru Wagharszapat. Erewań absolutnie różni się od reszty Armenii. Miasto jest zatłoczone i zakorkowane, a jednocześnie tętniące życiem. Nie da rady. Jak dla mnie za duże. Nie zostaniemy tu. Za Erewaniem pierwszy raz zobaczyłem świętą górę Ormian Ararat. Wyglądała pięknie. Biała czapa śniegu na samotnej górze, a wokół błękitne niebo i słońce w pełni. Rewelacja!

W tym dniu zrobiliśmy jeszcze odwrót przez Erewań w kierunku ostatniego punktu programu, którym był Monastyr Geghard. Nawigacja wybrała jakiś skrót, który wydał mi się podejrzany. Zapytałem, więc przedstawiciela społeczności lokalnej o drogę i rzeczywiście kierunek jest dobry, ale droga nie. Kilka lat temu było tu trzęsienie ziemi i jest nieprzejezdna. Jedyne, co nam pozostało to złapać objazd. Trochę już zmęczenie zaczęło mnie dopadać, ale warto było. Monastyr jest położony wśród skalistych gór. Świetna miejscówka. Ciekawe po ile chodzi metr działki w tym miejscu? 

Zaczęło już szarzeć i był to najwyższy czas, żeby złapać jakieś miejsce na spanie. Zaczęło kropić, więc spróbowaliśmy zajechać do jakiegoś hotelu. Z góry ustaliliśmy między sobą ile chcemy wydać na pokój. Niestety cena była trzy razy wyższa niż oczekiwaliśmy. Próbowaliśmy coś urwać, ale nic z tego nie wyszło. W takim razie jedziemy pod namiot. Pojechałem pierwszy, a chwilę później pojechali Koras i Paweł. I znowu. Mnie już nie było, a tak jak mówili chłopacy z hotelu wyszedł jakiś Pan tutejszy i skomentował, że znowu Polacy się targują. Kurcze! Ona sprzedaje, ja kupuję. Nie jestem tu po prośbie i nie jestem zdany na jego łaskę!

Zatem złapaliśmy miejsce na namiot i poszliśmy coś przekąsić do pobliskiego baru. Miejscowa ludność jest ok. Mówimy, że my ''Poliaki'' i atmosfera jest bardzo przyjemna. Gospodarz pochwalił się nawet, że za ''sojuza'' służył w Polsce w okolicy Legnicy. Generalnie wielu Ormian bywało w Polsce w różnych okolicznościach. Przy stole zrobiło się gwarno i w ruch poszły kieliszki z samogonem. Ja akurat odpuściłem, ale Koras...

Zamówiliśmy kolację, ale tym razem, nauczony doświadczeniem pytam, co ile kosztuje. Ok. Cena ustalona. A wino domasznoje za 1 litr ile 2500 tutejszych. Ile? 2500. Ile? 2500. Ok. Weźmiemy jedno. Kolacja nawet niczego sobie. Smakowało. Zatem płacimy. Przemiła Pani wylicza wszystko i wino kosztuje 3000. Jak to? A ona na to, że mówiła 2500, ale później powiedziała, że 3000 tylko, że chyba nie usłyszałem. Znowu przepychanki i w końcu odpuściła. Tak na serio 500 tutejszych to na polskie 4zł, więc kasa do przełknięcia, ale jakieś zasady chyba są do faka?! Ostatecznie dałem jej te 500 napiwku. Sprawa skończyła się w ten sposób, że na zakończenie nasza miła Pani poczęstowała nas jeszcze winem domowym, ale jej własnym. Tym razem bez zapłaty.

W barze toczyła się jeszcze impreza. Muzyka zaczęła grać, pies zaczął wyć. Dopóki nic nie grało, pies był cicho. Puścili muzykę, pies wyje. Ciekawe.

Armenia granica-Gerharg przejechane 335km



































2 komentarze:

  1. Ciekawy jestem jak Ormianie wyglądają w porównaniu do Gruzinów? Gruzini chcieli żebyśmy im przyrzekli, że nigdy nie pojedziemy do Armenii, bo to źli ludzie :) Ciekawe czy to zwykłe sąsiedzkie niesnaski, czy coś w tym jest? Pewnie już w Iranie jesteście... Pozdr Włodek

    OdpowiedzUsuń
  2. Siemka, sorry, że długo się nie odzywałem, ale w Iranie rzeczywiście był pewien kłopot z internetem. A Ormianie i Gruzini? Gruzini wiadomo, mają dla nas Polaków dużo sympatii. Ormianie? Spoko cały czas nas ktoś pozdrawia, zagaduje nie mogę powiedzieć nic złego. tylko to naciąganie w knajpach mnie mocno wpienia. Poza tym spoko.

    Pozdrawiam Piast

    OdpowiedzUsuń