środa, 3 lipca 2013

13. Armenia, czy może już Iran?



Mieliśmy piękne słońce i jakoś tak żwawo wyjechaliśmy. Zbliżyliśmy się do Erewania i nawigacja pokazała mi jakiś skrót w stronę granicy z Iranem. Nawet fajnie. Nie będzie potrzeby wjeżdżania do Erewania. Dobra do tej pory droga zaczęła się jakoś dziwnie zmieniać. Coraz więcej było dziur aż wreszcie zaczęła się jazda po totalnie pofałdowanym terenie z resztkami asfaltu. Kilka metrów w dół, kilka metrów w górę, kilka metrów w dół i znowu w górę. Załapałem. Chyba przypadkowo wjechaliśmy na drogę, którą odradzał nam lokales. Jak dla mnie spoko. Trochę off'u się przyda.

Skierowaliśmy się do granicy z Iranem. Po drodze znajduje się jeden z najbardziej rozpoznawalnych punktów widokowych - Monastyr z widokiem na Ararat w tle. Niestety, tym razem Ararat nie był dla nas życzliwy. Dookoła błękitne niebo, tylko wokół Araratu zebrały się chmury okalające pokryty bielą szczyt. Szkoda, ale i tak jest zaje... Z monastyru widać płot kolczasty. To granica z Turcją. Ormianie nie mają dostępu do ich świętej góry. Za to mogą do woli na nią patrzeć.

Trochę czasu nam uciekło, więc podkręciliśmy tempo. Pozostało około 200km do granicy. I tu się zaczęło. Absolutnie wspaniałe widoki. Coś na styl małej ''Pamir Higway'' ze skalistymi, złoto-szarymi górami w tle. Potem krajobraz powoli się zmienił i zrobiło się zielono. Przypomina to trochę rumuńską ''Transalpinę''. W okolicach Monastyru Noravank wjechaliśmy do kanionu. Droga z obu stron była zamknięta skalnymi blokami. Przypomina mi to fragmenty dróg w Tadżykistanie. Genialnie. Potem jeszcze agrafki, winkle, pod górę i w dół. Dookoła piękne widoki i przestrzenie. Do tego mały ruch i drogi ok.

W międzyczasie stanęliśmy na jakieś jedzenie. I znowu knajpa=przygoda. Zmówiłem jakieś gotowane warzywa, chleb i ser. Zajadam. Pani podtyka mi jeszcze ziemniaki, których nie zamawiałem. Chłopaki dostają też gotowane warzywa, których nie zamawiali, ale nic i tak zjedli. Ja trenuję asertywność i od razu przekazałem Pani życzliwie informację, że za ''kartoszki'' dziękuję, nie zamawiałem. Okazała zdziwienie, ale przełknęła temat. Z całego zmęczenia nie zapytaliśmy o cenę. I oczywiście wyszedł jakiś kosmos. Znowu najżyczliwiej jak tylko potrafiłem w tym momencie poprosiłem, o rozkmilenie tajemnicy naszego rachunku. Nie umiała. Oddała po prostu część gotówki. Trochę wyglądało jak by się zmieszała. Knajpy - pilnować, patrzeć, dopytywać. Wkurzające.

Ostatnie kilometry do Norduz (Iran) to walka z winklami, powoli schodzącymi na drogę chmurami i niepewnością związaną z wjazdem do Iranu bez CDP. Jakie są realne szanse? Nie wiadomo.

Dojechaliśmy wreszcie do granicy. Armenia sprawnie poszła. Teraz czas na Iran. Pierwsza brama za nami. Druga brama za nami. Kontrola paszportowa za nami. Kontrola celna... Pytanie: ''Do you have a carnet''? To jest to pytanie, którego nie chcieliśmy usłyszeć. Oczywiście gramy w grę ''Ale o co chodzi''? ''Nikt nam nic nie powiedział''. Przejechaliśmy jakieś 5000km i co teraz? Co można zrobić? Carnet, carnet, insurance... Czujne ucho wyłapało ''insurance''. Jak? Co? Gdzie? Mentalnie byłem przygotowany na jakąś opłatę w dowolnej formie. Za sam carnet trzeba zapłacić 450zł w PL plus kaucja jakieś 16 000zł. Pojawił się wreszcie przedstawiciel ubezpieczalni i zaczęliśmy rozmawiać. Trzeba przyznać, że celnicy zachowali się bardzo przyzwoicie. Nie wywalili nas z granicy tylko zaczęli szukać rozwiązania całej sytuacji.

Długo debatowaliśmy nad tym jakie gwarancje możemy im dać? Ich propozycja - najlepiej jak byśmy wrócili przez tą samą granicę. Nasza - nie da rady, bo jedziemy do Turcji i jazda powrotna przez Armenię i Gruzję to jakieś 1000km. A pieniądze? Mamy odliczone. Ostatecznie, jako gwarancję zostawiliśmy moje polskie prawo jazdy (mam międzynarodowe), dowód osobisty Korka i kartę bankomatową Pawła (bezużyteczną w Iranie). Tylko, że ubezpieczenie będzie jutro, a jest już późno. Jakieś pomysły na nocleg? Po różnych kombinacjach wylądowaliśmy w pokoju modlitw na przejściu granicznym. Trochę zabawnie to wyglądało. My leżymy na glebie, a tu, co jakiś czas wierny przychodzi na modły. I jeszcze do tego Koras zasnął i jak zwykle zaczął przeraźliwie chrapać. Wierni nie mieli lekko. Modlą się po swojemu, a tu hrrrruuup. Zdziwieni patrzyli, co się dzieje. Poza tym noc minęła bardzo spokojnie.  

Gerharg- Iran granica przejechane 435km  




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz