23 lipca
Już chyba dość sprawnie ogarniam czas porannego pakowania. Oszczędność ruchów przede wszystkim, a inaczej rzecz ujmując ''śniadanie jem na kolację, ubieram się idąc spać i rano jestem gotowy'' itd. Chyba wreszcie zacząłem zapamiętywać co mam gdzie i jak złożone. Jest dobrze. Wystartowaliśmy bardzo sprawnie już o 8 rano i radość nieopisana, jest cieplej. Chyba z 8 stopni.
Do pełni namiastki szczęścia potrzebowałem jeszcze tylko tutejszej waluty. Podjechaliśmy na moment do banku w Gaborone i Ziggy po chwili zniknął za drzwiami. Nie ma go i nie ma. W końcu wszedłem do środka, żeby zobaczyć co tam się dzieje. Była kolejka - Afro, jedna sztuka i Ziggy. No nie. Wróciłem na moje stanowisko wartownicze przy motkach. ''Nie zostawiałbym tak kamery GoPro na kasku'' usłyszałem od tutejszego białego. Co racja, to racja. O w mordę!!! Nie ma kasku Ziggiego. Fak! Czekam, co to będzie jak wróci? Wreszcie wyszedł ucieszony z banku. Z kasą i...z kaskiem w ręku. Ulga. A tak na marginesie, strażnik chciał go zaaresztować za robienie zdjęć. Zdjęć jego własnego rachunku za wymianę waluty.
Wreszcie odpaliliśmy maszyny i mogliśmy spokojnie ruszyć dalej. Droga do Francistown to asfalt i to dobrej jakości. Droga, ku mojemu zaskoczeniu nie była specjalnie ruchliwa i można spokojnie pomykać czasami 80 km/h. Trochę szybciej też, tylko, że tutejsi niebiescy już trochę się z techniką oswoili i łapią. Yanosik i CB radio są tu bezużyteczne zatem...ekonomiczna jazda. Na drodze często spotykamy też check pointy, ale jakoś jest spokojnie.
I tak sobie pomykałem beztroski, jak swobodny Dyzio, aż zapaliła mi się czerwona lampka przed oczami. To stop z BM-ki Ziggiego. Fota, fota... Tutaj? Tylko jakaś tabliczka ''Tropique du Capricorne''. No to fota musi być! Co oznacza napis? Zagadka dla czytelników bloga ha, ha, ha...
Zatrzymaliśmy się w jakiejś mieścinie na lunch i zacząłem przyglądać się miejscowym. Czym tutejsi z Botswany różnią się od tutejszych z RPA? Złapałem - ruchami! Błyskotliwe odkrycie, czyż nie!? Wydaje się, że wszyscy są w ruchu. Nawet jeśli stoją, czy siedzą. W podobnej mieścinie w RPA Afro wegetują, bezruch. A tutaj każdy coś robi. Kwitnie drobny handel, widać więcej samochodów. Jest tu jakaś energia i widać, że coś się sensownego dzieje.
W końcu zajechaliśmy do Francistown i pomimo młodej godziny (16.00) postanowiliśmy kontynuować eksplorację Botswany właśnie tutaj. Zwłaszcza, że przejeżdżając przez miasto widzieliśmy ''ruch'' w postaci kręcących się ludzi. Wyglądało, że trafiliśmy na coś w rodzaju dzielnicy handlowej. Ziggy wyczaił dość szybko miejscówkę, zrzuciliśmy graty i na POM. Tylko jakoś tak się wyludniło zaskakująco dziwnie i nienaturalnie. Skąd wiedzieli, że przyjedziemy? O co chodzi? Godziny pracy. Instytucje, przykładowo banki, są otwarte do 16.30 i tyle. Ma to uzasadnienie. Jeśli ciemność zapada o 18.00, to jakoś Ci ludzie do domu wrócić muszą. Społeczność lokalna zaczęła się powoli rozchodzić, a ja głodny poznawania zacząłem odczuwać nienasycenie. Im bardziej zbliżaliśmy się do ''centrum'' tym jednak nadzieja wracała. Z głośników poleciała muza i zabrzmiała oj zabrzmiała. Czegoś takiego szukałem. Fajnie się tu negocjuje. Cena wyjściowa za płytę CD - 20 tutejszych. Po negocjacjach - 10. Kupiliśmy z Ziggim dwie. Interes życia.
I chyba nadszedł czas na lokalną strawę. W RPA klasykiem były fast foody (to chyba z naszej wygody), a wyjątkiem była smażona ryba. Kto może najlepiej wiedzieć, gdzie można dobrze i tanio zjeść? Oczywiście uliczni handlarze. Ci od płyt CD. ''Coś takiego, gdzie miejscowi jedzą. Yuuu noł?''. Dostaliśmy namiar na sprawdzoną knajpę tuż obok. Wyglądała zawodowo. Taki bar mleczny sprzed 25 lat w PL, ale jest. Zacząłem od pewniaka, czyli Coca Coli, a potem to już niech się dzieje. Zamówienie - kurczak (jest pewne ryzyko), ryż (raczej pewniak), surówka z kapusty (oj, wyzwanie dla flory bakteryjnej i układu odpornościowego). Jutro się okaże, czy przeskok z fast foodu na bardziej strawne się udał. Mam przygotowany zestaw ratunkowy jakby co - stoperany i papier wartościowy.
Czekam zatem na poranek - ''Obcy, decydujące starcie'', czy może ''Łagodne przebudzenie''?
Lobatse - Francistown
Przypomniało mi się. Miałem jeszcze napisać o meczetach.
I o Chińczykach też
.
Oznacza ,,Zwrotnik Koziorożca"
OdpowiedzUsuńTak jest!
UsuńMam wrażenie że jest Wam ciągle tam zimno ! ;)
OdpowiedzUsuńPozdro i szerokiej ... hmm szosy? przesieki w buszu?
Hiszpan
Już się trochę polepszyło. 26 stopni.
Usuń