niedziela, 20 lipca 2014

4. Klepnąć w tyłek ludojada

20 lipca

Tak, o tego ludojada chodzi, czyli żarłacza białego. Co prawda odpuściłem sobie szukanie swojej szansy w Gansbaai, ale za to okazało się, że jest to możliwe w Mossel Bay. Wczoraj zalogowaliśmy się w Mossel Bacpakers i jak sama nazwa wskazuje jest to miejsce mniej hotelowe, a zaletą jest to, że zawsze jest tu internet. Niezła imprezownia. Towarzystwo raczej wyluzowane i łatwo nawiązujące kontakty. Trudno określić czego i ile spożywają. Jedno natomiast jest pewne - fajni goście!!! Natomiast miałem wrażenie, że jacyś tacy podobni do siebie są. Rodzina? Chyba jednak nie. Stylizacja, to jest ten temat. Klasyczny wygląd obsługi męskiej w Mossel Backpakers - dłuższe włosy, często spięte w kucyk, broda, nie za długa, powiedzmy tygodniowy zarost i duuuużo optymizmu, papy zawsze wesołe. Co oni jedzą? A może wchłaniają? Rano spotkałem kolesia, którego widziałem wieczorem w barze. Browar w ręku. ''Hi, good morning! Or maybe good evening?''. Zaczął? A może raczej nie skończył :-)

I właśnie tu dowiedzieliśmy się, że jutro wypływa statek z grupą na nurkowanie z rekinami. Decyzja była tak łatwa jak i szybka. Jedziemy na spotkanie z żarłaczem.

Tak też się stało. No nie powiem...lekki dreszczyk emocji zawsze jest i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Szkoda generalnie zaśmiecać sobie głowy. ''A niech się samo podzieje''. 

Trafiłem wraz z Ziggim do naszego punktu operacyjnego, czyli do agencji, która to wszystko organizowała. Wystarczyła krótka odprawa i już jechaliśmy dalej, do portu. Operacja była bardzo sprawna, w kilkanaście minut znaleźliśmy się na oceanie i zaczęło się poszukiwanie rekinów. A dokładnie rzecz ujmując wabienie do miejsca, w którym kapitan rzucił kotwicę.







I tak sobie siedzimy, siedzimy, siedzimy. Patrzę w lewo, patrzę w prawo nuda. Nic się nie dzieje. Nagle podniecenie na pokładzie. Jeeest! Piękny, żarłoczny o perfekcyjnych ruchach, w których nie ma miejsca na przypadek. Precyzyjnie chwycił przynętę, zawirował i tyle go widzieliśmy. Pozostawił tylko odciętą niczym gilotyną linę samotnie unoszącą się na wodzie. Do klatki weszli pierwsi nurkowie i wszyscy byli w oczekiwaniu na to, co z chwilę nastąpi. Cisza. Nic się nie dzieje. Nagle, nie wiadomo skąd przypłynęły następne rekiny i zabawa zaczęła się na całego. Wirowały wokół uciekającej przynęty, a nasz przewodnik sprytnie podprowadzał je do klatki z nurkami. A one, w walce o pożywienie i niczego nieświadome, co jakiś czas waliły swoim kilkutonowym cielskiem o kratę, która jęczała z wysiłku, ale wytrzymała.

Wreszcie nadeszła nasza kolej. Temperatura wody, gdy na zewnątrz jest około 13 stopni? Trudno określić dokładnie. Może 6, może 8. Jakkolwiek ziiimmmno! Zanurzyliśmy się w niej jednak i...to co powszechnie nazywa się ''klejnotami'' mógłbym w napływie optymizmu nazwać ''tik takami''. Nie poddaliśmy się jednak. Przejrzystość wody nie była najlepsza, a ja wytężałem źrenice, żeby wypatrzyć rekina. Coś się zmieniło w krajobrazie. Inne oko, oddalone ode mnie może o pół metra, w tym samym momencie wpatrywało się we mnie. Trwało to ułamek sekundy. Potem znowu cisza. Jakby przemknął duch.







Czekałem cierpliwie na swoją szansę. Nadpływał następny rekin. Tym razem nie dałem się zaskoczyć. Dostał to, co dostać miał. Klaaaaps w tyłek!!! Yes! Trafiony. No może z tym tyłkiem to przesadzam, ale była to pewnikiem jego boczna część. Zdziwiłem się szczerze. Myślałem, że rekiny mają skórę śliską, jak ryba, karp powiedzmy. A jednak nie. Jego skóra była trochę jak papier ścierny ze stali. Ziggi dołożył jeszcze do tego piątkę z płetwą. A co! No fajny to był dzień.














Jeszcze wieczorem przywołał mnie Ziggy. Obok naszych maszyn zaparkowały dwie hondy na holenderskich blachach. Rozglądałem się dookoła, ale jeźdźców, ani śladu. Poświęciłem się nawet i poszedłem na piwo do baru i też nic. Z tego co mówił Ziggy, mogli to być dwaj kolesie, którzy jechali z Europy tutaj i pisali coś na ten temat na horizonunlimited. Nie dowiem się, czy tak było w rzeczywistości. Na nas już pora,

Jutro skoro świt robimy odwrót w stronę Botswany.

Brrr...zimno. 12 stopni.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz