29 lipca
Czwarta nad ranem. Trzask, trzask,
trzask!!! Jakby coś przedzierało się w zaroślach, tuż obok naszego namiotu. Nie
jakby! Coś się przedzierało bez cienia wątpliwości. A może to tylko pękające od
wiatru gałęzie? Trzask! Poczułem się z lekka nieswojo. I czekam, czekam...10
minut, 15, 20. I nic. Przewróciłem się na drugi bok, żeby zasnąć. Po kilkunastu
sekundach, w odległości może trzech metrów, powoli i zadziwiająco cicho
przetoczył się przede mną cień, a właściwie ciemna bryła słonia. Wyskoczyłem z łóżka,
żeby mieć pewność. Tak to on, a zaraz za nim jeszcze jeden. A ja myślałem, że
kupale słoni tuż obok naszego namiotu to tylko turystyczna atrakcja. Wszystko
działo się w realu!
Kilkadziesiąt minut później poszliśmy na śniadanie
przed zbliżającym się safari. I znowu dwa słonie beztrosko szukające w okolicy
jedzenia. Jakoś nie za bardzo się nami przejmowały. A właśnie, kto jest na
czyim terytorium? Słonie nie mają naturalnych wrogów, więc ich terytorium jest
w zasadzie wszędzie. Jazda na safari i podpatrywanie zwierzyny to jedno, ale
wizyta dzikich i wolno żyjących słoni przecież to inne przeżycie. Ich potęga
budzi respekt.
Przed południem wyruszyliśmy do parku. I
cóż mądrego mogę o nim napisać? Wszystko jest w internecie. A jak by ktoś
zapytał:
- Słonie były? Były i to nie jeden. Były
też widoczne tereny, na których żerowały. Wyglądało to tak, jakby przeszedł
halny. Połamane drzewa, zero zieleni tylko wystające kikuty drzew i pnie.
Pustynia. Słoń potrzebuje 200kg pożywienia dziennie. Jeszcze w latach
siedemdziesiątych żyło ich około 100 tys. w samej tylko Zambii. Teraz jest ich
około 25 tys. Nie dlatego, że nie mają co jeść, tylko dlatego, że ich przyrost
został ograniczony celowo przez rząd. Mechanizm wyglądał w następujący sposób.
Przychodzi stado słoni, które nie mają naturalnych wrogów. Robią imprezę nie
pozostawiając innym zwierzakom pożywienia. Inne zwierzaki znikają, a wraz z
nimi krokodyle, lwy i inne z łańcucha pokarmowego. Proste zależności.
- A lwy były? Jasne, że tak. Nawet całe
stado, naliczyliśmy ich czternaście, wylegujących się w słońcu po raczej udanej
wieczornej uczcie. Wokół widoczne były porozrzucane kości bawole chyba.
Przysmak lwa. Leżały tak przytulone do siebie i wyglądało na to, że tak im
dobrze.
- A bawoły? Przed nami zobaczyliśmy
przemarsz całego stada niczym na defiladzie na Placu Czerwonym. Doliczyłem się
do 483 sztuk ;-) i straciłem orientację
ile ich jeszcze było. Ogromna masa.
- A żyrafa? Weszła centralnie w kadr
obiektywu, jakby celowo chciała się zaprezentować z jak najlepszej strony.
Dystyngowanym krokiem przeszła sobie spokojnie obok nas.
- Antylopy? Całe stada w popłochu
przemierzające okolice.
- Pawiany? Okazało się, że to
bardzo pożyteczne stworzenia. Dostrzegają szybciej niebezpieczeństwo i
ostrzegają antylopy.
I jeszcze wiele innych. Zebry też były.
Organizacja safari, sam park i nasz przewodnik Jeffrey robią jak najbardziej
korzystne wrażenie. Super!
Jedyne, co mnie wkurza w naszej lodge to
internet. Jest dodatkowo płatny! Sam pobyt tu do najtańszych nie należy i jeszcze
kasują za takie rzeczy, które nawet w najtańszych kwaterach są w standardzie.
Porażka! My Polacy ''honor, ojczyzna, szabelka'' i internet for all nie daliśmy
się. W południe ruszyliśmy do wioski po kartę SIM, żeby się uniezależnić. W
Zambii jest tak, że nowa karta SIM musi być zarejestrowana na konkretną osobę,
ale dla pani nie stanowiło to problemu. Miała przygotowane ksero pięciu różnych
postaci i coś czuję, że byli to już posiadacze przynajmniej 100 kart SIM na głowę,
co pewnikiem dawało im status VIP u miejscowego operatora.
Zakładam poradnik. Tip 1: chcesz
internet, kup kartę SIM.