Dzień 17, 09.07
Dzisiaj w zasadzie mamy dzień luzu. Do granicy z
Kirgizją pozostało jakieś 160 km. Nasze wizy startują od jutra, więc nie ma
gdzie się śpieszyć. Jedziemy turystycznie. Filmy, foty itd. W międzyczasie
przejeżdżamy przez najwyższy punkt wyprawy, przełęcz Akbajtal (4672 m.n.p.m).
Nasi tu byli. Na skale widać napisy sprayem - GAT Krosno, Elwood. Potem kilka
fot przy granicy z Chinami. Panoramy gór, przestrzeń. Jest pięknie. W
Karakul wraca temat, co by tu robić. Zostać i ruszyć rano? A może podjechać do
granicy i tam się rozłożyć z namiotem? A może zaatakować granicę? Ostatecznie
wygrywa wersja - obóz przy granicy. Robimy zaopatrzenie i w drogę. Jakoś nie
było odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotów i stanęliśmy przed szlabanem na
granicy tadżyckiej. Więc nie ma wyboru. Jedziemy dalej. Granica tadżycka poszła
spokojnie. Co się wydarzy na kirgiskiej? To się okaże. Jakoś nie mam w zwyczaju
martwienia się na zapas. Dojazd do przejścia to jakieś 10 km drogą
piaszczysto-gliniastą. Zaczyna kropić i jazda po czymś takim może być niefajna.
Już na granicy wstawiliśmy motki pod wiatę i to nas uratowało przed gradem,
który właśnie zaczął walić w dach. Pogranicznik zabrał nasze paszporty i
zniknął. My stoimy pod daszkiem chroniąc się przed gradobiciem. Po około 15
min. pogranicznik wrócił, oddał nam dokumenty i można jechać. Jeszcze tylko
rozmowa z celnikiem. Ten się rozgadał o Ruskich, polityce, obyczajach, a jak
się żyje w Polsce itd. Trochę to trwało, ale może było warto chwilę pogadać, bo
ostatecznie Kirgizja stanęła przed nami otworem i mamy jeden dzień w zapasie.
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Śmigamy zatem z nową dawką entuzjazmu i jest fajnie.
Tutaj Kirgiz na koniu zapędza stada jaków i owiec. W oddali jurty. To jest to.
Tego szukałem. Niestety nie trwa to zbyt długo. Zajeżdżamy do Gulcha, a trasa
jest mało ekscytująca. O Kirgizji sporo czytałem i miała to być taka ''wisienka
na torcie''. Póki co, nic się nie dzieje.
|
fot. Rafał Mysiorek |
W Gulcha załapaliśmy ''gostinicę'' wręcz masakryczną.
Słowo ''masakryczna'' to komplement. Chyba był to kiedyś hotel robotniczy, czy
jakoś tak. Łóżka się rozpadają, w umywalce jakieś pety i ogólny śmietnik. Kibla
nie fotografowałem nawet, bo chcę o nim zapomnieć. Wersja ''na Fibaka'' to
komfort. Tematu nie rozwijam. Wody brak i o prysznicu nie ma co myśleć nawet.
Generalnie załamka.
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Nic to, trzeba coś zjeść, więc ruszamy na POM.
Szefowie naszego przybytku prowadzą nas do najlepszej knajpy w mieście. Ich
knajpy.
A ja po drodze wstąpiłem jeszcze do lokalnego marketu.
Ot tak, żeby popatrzeć sobie. Dostrzegł mnie chyba szef i pyta, co potrzebuję?
Ja oczywiście, że jeszcze nie wiem. ''Apacze sobie''. Załapał, że ja
nietutejszy i jestem z Polski. Zaczęło się! ''Bierij szto chcesz!''. I ładuje
mi cukierki, ciastka do kieszeni. Ja się bronię, a ten, że jestem jego gościem.
Udało mi się jakoś wyrwać z objęć życzliwości, ale łatwo nie
było.
Przejechane 330 km
Murgab - Gulcha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz