Dzień 13, 05.07
Tym razem pospałem. 05.30 to godzina w sam raz, żeby
wstać i jechać dalej. Mam tylko 430 km do przejechania i będę w Khorog. Po
południu skoczę na net i coś napiszę.
Minęło13 godzin. Jest 18.30. Jestem 150 km od Khorog i
nie ma opcji, że tam dzisiaj dojadę. Ciemno się robi.
A było to tak.
Ruszyłem sobie spoko. Asfalt, luz...przez 10 km. A
potem już tylko off-road. Nie byłem absolutnie świadom, że tak tu jest. No to
jazda. Stójka, jazda góra, dół skręty hejaaaa! Jazda taka sobie. Luźne kamole
walą po osłonie silnika, stopka ociera o grunt jak łapię większą dziurę, ale
nic. Ogień! Potem wszystko się zmienia. Trzeba grzać przez potoki przecinające
jezdnię. Małe luz i nawet mi się podoba bryzganie wodą dookoła. Ale te
szerokie? Oj nie lubię. Zatrzymuję się i patrzę jak jadą samochody. Potem moja
kolej. Na początku podnoszę nogi do góry, żeby butów nie zmoczyć. Niestety przyszedł
moment, że utknąłem w potoku. Do butów się leje, ja łapię panikę. Jakoś
wyjeżdżam. I tak gonię dwójka, trójka, oj jednak dwójka, a tu jedynka.
Przejechałem może ze 100 km i pomyślałem o jakimś śniadaniu. Pytam lokalesa o
godzinę, a on mi na to, że jest 11. Ale, że co??? 100 km w 5 godzin? Żart? Zdecydowanie
muszę przyśpieszyć.
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek
|
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Więc ogień! Rzekę mam po prawej stronie. Nawet fajne widoki.
Tam wioska, tu most żelazny. Bardzo klimatycznie, a ja cały czas ogień w
stójce. Jak minąłem ten most to nawet pojawiły się zajawki asfaltu. No, można
odsapnąć przez...500 metrów. Potem już tylko gorzej. Aż dziw, że nazwali tę
drogę M41 i jest na czerwono na mapie. Góra, dół, szutrem piachem, między
dziurami, droga poprzecinana koleinami, strumyki. Słowem wszystko, co może mieć
off-road. Jeszcze tylko przeprawy przez rzekę brakuje. No fak! Jest! Dna nie widać,
bo wszystko wartko leci z piachem i błotem jakimś w kolorze ciemny brąz. Czy
strumień o szerokości 15m i zapylający, że hej to już rzeka? Czekam, nic nie
jedzie. Atak i... O jaka dupa! Utknąłem. Woda zalewa cylindry, ja się ruszyć
nie mogę. Woda leje się wszędzie. Rozglądam się dookoła i nic. Żadnej nadziei
na pomoc. Co robić, co robić...paaaniiikaaa! Dobra spokój. Myśl misiu, myśl. Na
wsteczny i do przodu. Trzeba rozbujać moto i zmienić kierunek. Walczę i chyba
pomaga. Po kilkunastu próbach wyciągam motka na brzeg. Sam padam obok niego z
wysiłku. Muszę ochłonąć. Jak by poleciał na bok, to utopiony.
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Dobra jadę dalej. Na komputerze dyskoteka. Oleju,
oleju! Dobra, robi się. Oczywiście olej mam schowany na samym dnie kufrów, więc
zwalam wszystko, a to zabiera czas. Jeszcze tego pieprzonego kluczyka do korka
wlewu nie mogę znaleźć.
Jadę dalej w pełnym off'ie jakieś 20 km. O! Jedzie
auto. Pierwsze, jakie widzę tutaj i zatrzymuje się. Pewnie znowu będzie
''welkjome...''. Ale nie. Pan pyta, co tu robię i dokąd jadę. Jezu! Jakie durne
pytania? Gdzie niby mogę jechać? Ale grzecznie odpowiadam ''Do Khorog''. ''Eto
nie ta doroga''. Eeee, że co, że jak?! I pyta, czy widziałem taki tam mostek?
Właśnie tam trzeba było skręcić i przejechać przez rzekę. Trzeba zawrócić. Para
mi uszła, ale nie miałem czasu na myślenie, bo gość mówi ''dawaj, pokażu''.
Mada faka, jazda! I znowu rzeka! Tylko, że tym razem byłem nauczony i
mądrzejszy. Poszło jakoś. Jak już dojechaliśmy do mostu z auta wysypali się
pasażerowie. Gały jak pinpongi i do mnie: ''jak przejechałeś, normalna, a
motocykl?''. Oj dziwowali się ludziska. A ja gieroj! Klata wypięta i czekam na
order. Ale to tylko na zewnątrz. W środku miałem już serdecznie dość.
Odnalazłem właściwą drogę i tu był już luz. Szutry,
szutry, czasami trochę trudniej. Kiedyś bym powiedział ''ale off był''. Teraz
to wakacje. Wspiąłem się na przełęcz 3260 m.n.p.m. i jest super! Widoki
rozwalają. Kosmiczne przestrzenie, góry po horyzont, żadnej chmury, słońce
wali, a temperatura w sam raz. Foto, foto, film jazda 1km, foto, foto,
film...itd. Nie ma niestety takiego aparatu, czy kamery, która odda ten
klimat. Pozostaną wrażenia. Nie da się też jednocześnie jechać i fotkować z
sensem. Do Khorog mam jakieś 300km. Wybieram fotkowanie. Po drodze się gdzieś
zdrzemnę. Humor mi wrócił i wiara, że warto jeździć też.
I tak zmęczony, ale z bananem na ustach pomykam sobie
w dół, wokół nic, żywego ducha, gdy w tem silnik zgasł. O nie! Czyżby przytrafi
mi się najgorszy koszmar motocyklisty? Odpalam i silnik działa. Wrzucam bieg
gaśnie. Co robić, co robić...? Myśl misiu... Przypomniałem sobie, że jak
McGregor z Boormanen jechali przez pustynię to coś takiego im się przydarzyło.
Coś z czujnikiem stopki i dźwignią zmiany biegów. Nura pod moto
i jest. Zerwała
się zawleczka i czujka zwisa sobie swobodnie. Robię jakąś prowizorkę
i...działa. Mam farta, bo przecież mechanior ze mnie, żaden. Gonię ile mogę,
ale się ściemniło i tyle na dzisiaj.
Przejechane 320 km (z offem)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz