Dzień 14,
06.07
Taka mi się
historia nasunęła. Co jakiś czas spotykam rowerzystów śmigających po Azji. To,
co ja robię na kołach w 1 dzień, oni w tydzień. I właśnie dzisiaj spotkałem
dwóch takich zuchów z Niemiec. Ja im mówię, że wielu ich tędy jeździ. Więcej
niż ludzi na motkach. A oni na to, że nikogo nie widzieli. Jadę sobie do
Khorogu już jakieś 80 km i oto są. Następna para rowerzystów. I mówię im, że
wielu ich itd. A oni, że nikogo nie...itd. Rzeczywiście. Jeśli w miarę równo
ruszają i pokonują podobną ilość kilometrów to się nie spotkają. Ot taka tam
opowieść.
A ja w zasadzie przez Khorog się śmignąłem i jazda w
kierunku Iskhashim. Widoki znowu powalają. Często staję i robię foty. Chłonę
całym sobą wszystko, co widzę. Możliwe, że tu będzie punkt zwrotny wyprawy.
Foty - droga Khorog - Iskhashim:
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Zanim Paweł i Piotr przyjadą mam tylko do załatwienia drobną sprawę. Mianowicie
wizytę w Afganistanie. Konkretnie chodzi o Korytarz Wakhański w Pamirze
widziany z afgańskiej strony rzeki Panj. I ktoś może zapytać: ''Po kiego się
pchasz do Afganu? Wojna tam jest''. Pytanie zasadne, więc odpowiadam. Tu wojny
nie ma. Nawet mam wątpliwość, czy ktokolwiek o niej słyszał. Mnie interesuje,
życie na wsi afgańskiej, poznanie ludzi, jazda oczywiście po bezdrożach i
widoki na Pamir. Jak to złapię, to wracam.
Na granicy jakaś zadyma. Kłócą się pogranicznicy z Tjk
i Afg. PR-owo słabo to wygląda. Na szczęście nie strzelają do siebie. Ja i tak
cały jestem odrętwiały z wrażenia, a tu takie tam. Pogranicznicy z Tjk nie
czepiają się specjalnie, bo mają teraz inne sprawy na głowie. Jeden z nich
zadaje mi tylko pytanie, czy mam ze sobą jakiś ,,road plan'' ze zdjęciem. He?
Powinienem to zdobyć będąc w Khorogu. Wprawdzie czytałem na necie, że ludziska
coś tam załatwiają, ale jakoś ten temat pominąłem w trakcie przygotowań.
Pogranicznik Tjk trochę postękał w stylu, że jak mi wbije pieczątkę to już jej
nie skreśli.
E tam, jadę!
Pogranicznicy afgańscy też chodzą cali wku.... i
niestety pojawia się pytanie o wspomniany dokument. No to idę w zaparte, że mam
wizę wystawioną w Warszawie i zupełnie nie wiem, o co im chodzi. Tak się toczy
ta przepychanka aż ostatecznie wjazd kosztuje kilkanaście USD. Już po
afgańskiej stronie szukam jakiegoś punktu orientacyjnego. Najlepiej, żeby było
to miasto Iskhakshim afgański. Jadę, ale jakoś nic nie widać. Przejeżdżam przez
jakąś miejscowość ''norę''. Biednie to wygląda. Droga to klepisko, sami faceci,
którzy wałęsają się bez celu, albo siedzą w kucki ze znamionami choroby
sierocej. Po obu stronach drogi jakieś stragany. Wszystko wygląda jak w stanie
agonalnym. Niechlujne, odrapane i brudne. Jest cicho i jakoś tak smutno. Nikt
nie macha kończyną na powitanie. Gdzieś tam nieśmiało przemknie postać okryta
cała na niebiesko. Cała oznacza całościowo okryta dosłownie. Nie widać nawet
oczu. To chyba postać kobieca. Teraz załapałem. To właśnie Sultan Iskhakshim.
Olbrzymi kontrast do tego, co widziałem do tej pory. Po środku tego wszystkiego
ja - KOSMITA! Inaczej tego nazwać nie można.
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek | | |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Jadę drogą wzdłuż Panj, choć tylko chwilami widać
rzekę. Jazda nie może być zbyt szybka, bo droga jest poprzecinana kanałami
nawadniającymi okoliczne pola. Koło zapada się w nich do połowy i trzeba
uważać, żeby przypadkiem nie dostać strzału z przedniej szyby w szyję. Jest ich
kilkadziesiąt na odcinku, który przejechałem. Szutry pojawiają się czasami, ale
dominują kamienie na ubitym piachu, które trzeba sprawnie omijać. W Qazi Deh
zatrzymuję się na posterunku, żeby dokonać niezbędnej rejestracji. Jest miło,
choć jak czegoś nie rozumiem to Pan Starszy zaczyna mówić szybciej i głośniej.
Finalnie robimy sobie fotki i jest ok.
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Dalej droga jest dość zróżnicowana. Jest trochę
szutrów, kamieni i piachu. Pojawiają się strome podjazdy i zjazdy. Da się
jechać. Może nie za szybko, ale można. Uważam tylko, żeby przypadkiem nie
uszkodzić felgi, bo byłaby to kaplica.
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Ujechałem może 50 km od granicy i w zasadzie
byłem gotów do spania. Pojawili się jacyś lokalesi i zacząłem do nich po rusku.
Nic. Angielski. Nawet nie próbuję. Pozostaje na migi. Każą jechać motkiem,
gdzieś przez łąkę do ich zabudowań i lekko nie jest. Łąkę przecinają kanały
nawadniające, a moje moto z bagażem to ponad 300 kg wagi. Wreszcie docieramy na
miejsce i jest nawet kawałek łąki na postawienie namiotu. Super. Zlatuje się
cała gromada dzieciaków, a ja próbuję jakoś nawiązać kontakt z wszystkimi. W
żadnym języku nie da rady. Pozostają ręce i różne odgłosy. Nasza rozmowa
wygląda mniej więcej tak: ''Muuu'', dwa palce, pokazuję rogi, ''skolko krow?'',
palce pokazują liczby. Jakoś idzie, ale do ''fluent'' jeszcze daleko. Oglądam
sobie wioskę, robię foty i tyle. Tematów z dziedziny problemów społeczno-ekonomicznych
nie poruszam. Nie starczyłoby mi palców i odgłosów. A oni z kolei w kalamburach
też nie są wyćwiczeni. I na dzisiaj to by było na tyle. Spać trzeba.
Przejechane 310 km
150 km przed Khorog - Afganistan, jakieś 50 km wzdłuż
Panj
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz