środa, 13 sierpnia 2014

27. Co za ''osioły''? - Etiopia

12 sierpnia

A dzisiaj. Dzisiaj nagrałem z kasku scenę, która wesoła nie była, choć trochę efektowna jest (jak dla kogo oczywiście). Wyjechaliśmy z Lalibela jak należy, czyli kilkanaście minut po szóstej. Wiedziałem już, że do przejechania mamy około 45km szutrów zanim dojedziemy do drogi głównej. Jechaliśmy w chmurach na poziomie około 3000m. Widoczność była fatalna i są momenty, że widać na nagraniu tylko białą plamę. Pomyślałem sobie, że podjadę bliżej Ziggiego, żeby chociaż czerwone światło z motka było widać. Byłem już dość blisko i wszystko potoczyło się w ułamku atomowym sekundy. Booom!!! Zobaczyłem, że Ziggy ciągnie za sobą oberwany prawy kufer. Podjechałem do miejsca, w którym kufer został zerwany i zobaczyłem leżącego osła. Biedne zwierzę. Ziggy, co widać na filmie, jechał jak należy. Środkiem prawego pasa, tylko te ''osioły'' lokalesi nie za bardzo byli przytomni, żeby upilnować zwierzę. Osiołek wyszedł na jezdnię dokładnie w momencie, w którym nadjechał Ziggy i booom! Stało się! Osiołek padł na asfalt, a ja patrzyłem, jak za Ziggim ciągnie się oderwany kufer. Całe szczęście, że nie zakończyło się to glebą.

Ziggy zajął się naprawą kufra i przez jakiś czas mu asystowałem. Później dało się słyszeć płacz dziecka i poszedłem zobaczyć, jak się ma zwierzę? Już go nie było. I w sumie nie wiem, czy osiołek padł i dlatego dziecko płakało, a tutejsi szybko posprzątali ślady zbrodni? Czy może jednak wszyscy ruszyli dalej na targ?

Po 30 minutach naprawy ruszyliśmy dalej. W stronę granicy z Sudanem. Szare, nisko zawieszone chmury przypominały mi o przeciwdeszczówce, ale mieliśmy dużo szczęścia, bo jakoś przeciskaliśmy się na sucho dalej. Deszcz dopadł nas 90km przed granicą. Nic to! Już się przyzwyczaiłem.























Czy jestem białym demonem? Zacząłem się nad tym zastanawiać na poważnie, ponieważ ziściły się zapowiedziane zapowiedzi. Przejeżdżaliśmy przez wioski i osady zmierzając w stronę Sudanu i tak, jak zazwyczaj wielu lokalesów ''łapka w górę''. Ale raz na 50 przypadków zdarzyło się, że poleciały w naszą stronę kamienie, albo kije. Co do faka?! Paweł wspomniał, że podobno dzieciaki mają kładzione do głów, że biały to demon, który porywa maluchy. Może chodzi o odstraszanie demona? Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej i postanowiłem sięgnąć do mądrości ludowej w postaci obsługanta. ''Ja też tam jechałem i wybili mi szybę. To są wieśniaki, a nie wykształceni ludzie''. Uff, ulżyło mi. Nie jestem białym demonem jednak. Sporo nim nie jestem, to znaczy, że oni są ''wioskowymi głupkami''. Sorry! Cenię folklor, ale głupoty nie zdzierżę!

Mieliśmy trochę szczęścia. Na granicy po stronie Etiopii byliśmy lekko przed szóstą i pogranicznicy zmierzali do finału dnia. Jednak udało się. Przeprawiliśmy się na stronę sudańską. Niestety odprawa z tej strony zajęła nam zbyt dużo czasu i zaczęło się robić ciemno. Rozejrzałem się dookoła i widoki były dość marne. Same budy z blachy i dykty postawione na klepisku. Taki przygraniczny kocioł. Niezależnie od wszystkiego podjąłem decyzję, że zostaję. Jazda po ciemku, nie, dziękuję! Byłem gotów rzucić się obok motka do snu i miałem też namiot w razie czego. Podpytałem celników o jakiś hotel lub cokolwiek z możliwością spania. Jak najbardziej taki funkcjonował tuż za rogiem. Ziggy poszedł na oględziny, a kiedy już wracał próbowałem wyczytać z jego ruchów hotelowe rokowania. Chyba nie było dobrze. Hotel to coś w rodzaju noclegowni z łóżkami postawionymi w błocie. Kilkanaście osób w jednym pomieszczeniu i...nie przeszkadzało mi to. Byłem gotów się spoziomować w takim miejscu na noc. 

Czujne oko celników dostrzegło jednak nasze rozterki i ku naszej uciesze pojawiła się odsiecz. ''Możecie spać u mnie w domu''. ''Serio?''. ''Tak, jestem Sudańczykiem''. Rewelacja! Motki zostały za murem u celników, a my ruszyliśmy do miejscówki. Przekroczyliśmy próg domostwa, a tam kilku chłopa. Witają nas radośnie jakby na nas czekali miesiąc. I co najważniejsze były dwa łóżka na stabilnej kafelkowanej podłodze. Byliśmy w bazie noclegowej gościnnych celników. Za moment pojawiło się jedzenie. Ichnie pieczywo z soczewicą chyba. Ulga! Mamy najbezpieczniejszą miejscówkę w okolicy.







Obmyłem się już i zgłosiłem gotowość do spania, ale nie dane mi było. W wiosce odbywała się ceremonia ślubna i pytanie było, czy chcemy zobaczyć? Też pytanie! Aparat, kamera w dłoń i za kilka minut byliśmy na miejscu. Na klepisku były ustawione krzesła, grajek już pomykał tutejsze przeboje na samograju, a tańce toczyły się w najlepsze. Ostra impra! Pięćdziesięciu chłopa tłoczyło się w kole podrygując każdy na swój sposób. Lekko transowo było. Spojrzałem na bufet i wszystko było jasne. Wszyscy nawaleni! I to czym? Dwutlenkiem węgla wydobywającym się z otwartej coli albo też 7up. Tylko jak to robią? Wciągają? Nie, wygląda jakby wchłaniali pijąc gazowane napoje. Ostro!!!




W całym towarzystwie, co mnie zdziwiło, kobiet było sztuk 3. Myślałem, że to wyłącznie męskie party, a tutaj taka niespodzianka. Nie były to Sudanki tylko Etiopki w statusie gościa. Był taki moment, kiedy zrobiło się dość niefajnie. Pojawił się jakiś zalotnik, który koniecznie chciał jedną z nich wyciągnąć na klepisko. Ona jednak nie za bardzo miała na to ochotę. Zalotnik wybrał podejście siłowe w swoich zalotach i zaczął ciągnąć ją za rękę, pchać, szarpać i czekałem tylko, kiedy chwyci ją za włosy i wyciągnie na środek klepiska. Pękła. Weszła w środek tłumu i na moment zniknęła mi z oczu. Zauważyłem ją za kilkanaście minut, jak wróciła na swoje miejsce. Przeżyła jednak, choć na specjalnie szczęśliwą nie wyglądała.

Długo tam nie zabawiliśmy. Jutro ruszamy dalej w stronę Charum. 

Najechane 530km (45km szutrów, dojazdówka z Lalibela)

Lalibela - Granica z Sudanem

Temp. do 22st.C, w deszczu 10st.C


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz