30 lipca
W zasadzie nie wiedzieliśmy, czego możemy spodziewać się na granicy Zambia- Malawi? Jak z wizami? Czy będą do ogarnięcia na miejscu? To jeszcze przed nami. Póki co, zajechaliśmy po oponę Ziggiego do ''Riders for helth''. Zaklejona.
Ruszyliśmy dalej, na stację benzynową. Za moment pojawili się obok nas przedsiębiorcy obsługujący mobilne kantory wymiany walut. Potocznie zwani w PRLu cinkciarzami. Pierwsza propozycja wymiany 350 kwacha za 1 $. Druga już 400. Bardzo atrakcyjnie. Za bardzo. Ziggy już prawie dobijał targu, tylko jakoś cały czas tworzyło dookoła zamieszanie. Niedobra energia w powietrzu. Zerwaliśmy transakcję i czmychnęliśmy na granicę. Tam już jakoś łatwiej poszło.
Ruszyliśmy dalej, na stację benzynową. Za moment pojawili się obok nas przedsiębiorcy obsługujący mobilne kantory wymiany walut. Potocznie zwani w PRLu cinkciarzami. Pierwsza propozycja wymiany 350 kwacha za 1 $. Druga już 400. Bardzo atrakcyjnie. Za bardzo. Ziggy już prawie dobijał targu, tylko jakoś cały czas tworzyło dookoła zamieszanie. Niedobra energia w powietrzu. Zerwaliśmy transakcję i czmychnęliśmy na granicę. Tam już jakoś łatwiej poszło.
Wyjazd z Zambii był łatwy i beztroski. Na posterunku Malawi z kolei jakoś nie za bardzo. Chodziło głównie o to, że nie mieliśmy wiz i trochę to trwało zanim sprawa ruszyła. Ceny za nie, w zależności od rozmówcy, zmieniały się. Już nie wchodząc w szczegóły, udało się dzięki cierpliwości i zachowanej pogodzie ducha. Po prostu swoje trzeba wychodzić, aż oficerowie poczują się dowartościowani.
Wjechaliśmy do Malawi i skierowaliśmy się w stronę Nkhotakota przez Kasungu Nawet sprawnie nam szło i był taki plan, żeby dotrzeć do... No nie! Słowo ''plan'' wykreślę ze słownika. Mieliśmy jakieś 40 km do Nkhotakota i koniec drogi. Szlaban, a za nim rdzawe afrykańskie szutry. Wyszedł strażnik i oznajmił, że motocykle nie przejadą, ponieważ za szlabanem zaczyna się taki niby park z dziką zwierzyną. Jakiś głodny łowca mógłby nas zjeść. W zasadzie, rzeczywiście jesteśmy jak ruchomy cel. Trochę to trwało i jednak strażnik kupił wersję, że mięso białych ludzi tutejszej zwierzynie pewnikiem nie będzie smakowało. Zwłaszcza, że jesteśmy spoceni od jazdy motocyklem. Mogliśmy wjechać. Szutry nie były jakieś długie i męczące. Za jakiś czas trafiliśmy na drugą bramę. Tym razem wyjazdową. W parku z dziką zwierzyną, najdzikszy był chyba sam strażnik.
Wjechaliśmy na bardzo lokalną drogę ciągnącą się wzdłuż Jeziora Malawi. Inna Afryka. Taka bardziej ''prawdziwa'', jaką sobie wyobrażałem. Gołym okiem widać, że jest biedniej, ale też gwarnie i tłocznie w każdej mijanej wiosce. Dzieciaki jak zwykle reagują spontanicznie i kiwają w naszą stronę. Roślinność nabiera koloru coraz bardziej intensywnej zieleni. Plan tym razem się udał. Dojechaliśmy do Nkhata Bay. Miasteczko portowe pachnące szprotką. Plaży, takiej z sensem, kąpiel itp. Nie widziałem. Za to jakieś 40-50 km przed można znaleźć jakąś fajną lodge z plażą i dostępem do jeziora. Nam nie było tym razem dane. Tak jak teraz o tym myślę, to dużo sensowniej byłoby odpuścić sobie np. ''Stare miasto'' w Zimbabwe i przyjechać do Malawi na 3 dni. Szkoda.
Najechane 590km
Zambia Luangwa NP - Nkhata Bay
Temperatura do 26 stopni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz