piątek, 28 czerwca 2013

8. Gruzja wreszcie

Dzień 8:

Nie ma litości. Jeżeli chcemy wjechać do Iranu to najpóźniej 04 lipca musimy być ma granicy. Inaczej ważność naszych wiz się zakończy. Cel na dzisiaj - Gruzja.

Start tym razem na poważnie o 06.00. Tak też się stało. Najpierw przejechaliśmy 100 km serpentyn i Tuapse skręciliśmy na Maykop. Jechałem tą samą drogą 2 lata temu tylko w odwrotnym kierunku. I tak samo jak wtedy jest taki wredny odcinek drogi w postaci serpentyn, pyłu, kamieni i wszystkiego innego. Byłem absolutnie zdeterminowany do zmiany klimatu, więc mocno dociskałem sprzęta. Zatrzymywaliśmy się na krótkie postoje, żeby uzupełnić płyny i dalej jazda.

Tylko bomba, powódź, trzęsienie ziemi, tornado mogłoby mnie powstrzymać przed dotarciem do celu. Wszystko szło bardzo dobrze i z każdą godziną przybliżaliśmy się do Władykaukazu.

Jest punkt ''graniczny'' Osetii. Śmiechu warte. To chyba tylko tak dla picu. Ale zatrzymuje nas mundurowy i każe iść do okienka z dokumentami. Paszport, prawo jazdy i alkomat. No nie, żałosne. Czy oni myślą, że sobie popijam jadąc na motku? Oczywiście pomiar nic nie wykazał. Potem to samo z Korkiem i Pawłem. I jedziemy dalej. Nie jedziemy. Gdzie jest Paweł? Zatrzymali go, bo jest pijany. Tak twierdzi alkomat. Zadyma na maksa. Ja pilnuję maszyn i naszego marnego dobytku, a Koras poszedł z odsieczą. Wszystko trwa, czas ucieka, a wraz z nim Gruzja. Takiej bomby się nie spodziewałem. Wreszcie są chłopacy. Udało się wyrwać ze szponów łapówkarzy. Chcieli wmówić Pawłowi, że jest pijany. Druga maszyna, którą mieli na stanie wykazywała promile alkoholu we krwi, co było absolutnie niemożliwe. Mundurowy chciał nawet zaaresztować motocykl. Na szczęście mogliśmy jechać dalej.

I w ten sposób, po przejechaniu ponad 750 km, wylądowaliśmy na granicy. Było to trochę przed 21.00. Zaczęło się robić ciemno, a dla jazdy na motku to nie jest fajne. Z tego, co pamiętam część ''Gruzińskiej Drogi Wojennej'' nie była w najlepszym stanie. Oj nie jest dobrze. Odprawa na granicy rosyjskiej na szczęście była krótka, bo trwała około godziny. Mogliśmy jechać dalej. Już w ciemności. Dojazd do posterunku gruzińskiego to dwa kilometry dziurawej drogi. Chyba nikt jej już nie zrobi, bo czyja jest? Granica z Gruzją też szybko poszła i krok po kroku zbliżamy się do Kazbegi. Bar jest otwarty. To ważne. Nie, nie, nie... Nie po to, żeby się napić. Pytamy o jakiś nocleg. Kilka telefonów i jest miejscówka. Bardzo fajna. Zostawiamy graty i idziemy coś zjeść. Do tego przedniej jakości czerwone gruzińskie wino i khinkali, takie gruzińskie pierogi. Byłem zmęczony jak byk po korridzie, ale też zadowolony, bo przeżyłem i teraz czuję totalne odprężenie. Choć jest 12 w nocy jakoś nie chce mi się iść spać. Przy stoliku obok siedzieli Gruzini. Oczywiście zagadują a iz kuda? Polsza? Bratia! Szable w dłoń, czyli kielichy, i leci gruziński toast. Leci i leci. Tak już 15 minut. Ręka mi zdrętwiała od trzymania kielicha. Już się chyba nie napiję.


Dagomys-Kazbegi przejechane 790 km
 




2 komentarze:

  1. Szkoda, że tak mało smaczków i detali opisanych, np. z przejść granicznych. Ale czyta się świetnie! Gratuluje przeżyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siemka,

      dzięki za wpis. U mnie z granicami jest tak, że generalnie gładko je przechodzę. A granica Rosja-Gruzja w tym roku to luz. Jak byłem tam 2 lata wcześniej to rzeczywiście było słabo i na to przejście poświęciłem więcej tekstu. Jak masz ochotę to zachęcam do poczytania w "ARCHIWUM" z 2011 - "Dookoła Morza Czarnego". Więcej smaczków z granic znajdziesz też w "Azja Centralna 2012".

      Jak byś chciał więcej detali odnośnie jakiegokolwiek tematu, to wrzuć w komentarzach na blogu, chętnie odpowiem. Może też inni na tym skorzystają.

      Pozdrawiam serdecznie - Piast

      Usuń