Dzień 6:
Granica
z Abchazją, choć zatłoczona to poszła sprawnie. Zupełnie nie
wiedziałem, czego mogę się spodziewać. A tu? Drogi równe,
asfaltowe. Jazda bez kłopotu. Kilka miejscowości za granicą to
kurorty takie ''na bogato''. No może nie szał, ale czysto tu i
schludnie. Na ulicach widać konkretne marki samochodów: Mercedesy,
Audi, BMW seria 5 i 7. Kurcze jak oni to robią? Póki co
nikt nas nie zjadł za to często słyszałem sygnały z klaksonów
na przywitanie. Na razie jest ok.
Na cel
wybraliśmy jezioro Ritsa. Podobno jest to takie miejsce, w którym
towarzysz Stalin wybudował sobie daczę. Droga jest bardzo
malownicza. 40 km jazdy to szlak położony między zielonymi górami.
Napinamy, zatem do góry i stop. Brama. Na szczęście to brama
wjazdowa do parku. Abchazi też się powoli cywilizują, co oznacza,
że wjazd jest płatny (300 Rub). Przy okazji zapytałem strażnika o
wjazd do Gruzji. Cóż, trochę mało optymistyczne wieści nam
sprzedał. Za wjazd na tereny okupowane grozi areszt i kara
pieniężna. Hm... Daje do myślenia.
Dojechaliśmy
w końcu do jeziora i warto było. Widoki bardzo fajne. Jezioro na
specyficzny, ciemno turkusowy odcień. Otaczają je niezbyt wysokie
góry, co powoduje, że przebija się tu swobodnie słońce. Klimat
bardzo rekreacyjny. Pojechaliśmy dookoła jeziora, żeby zobaczyć
domek Stalina. Miał być za wodospadem. Miał, bo już go w zasadzie
nie ma. Został zamieniony na restaurację, a restauracja jest w
remoncie. Na otarcie łez zatrzymaliśmy się przy wodospadzie na
foty. Jak to zwykle bywa, co jakiś czas ktoś podchodzi i zadaje ten
sam zestaw pytań, co inni? ‘‘A Wy iz kuda prijechali?'' itd.
itp. Gdzieś mi się chłopaki zawieruszyli. Zobaczyłem ich
kilkanaście metrów dalej z kubkami w ręku w towarzystwie Rosjan.
Toczy się rozmowa połączona z degustacją wina z własnych
zasobów. Było całkiem ok. A ja wróciłem z tym samym pytaniem o
granicę. Wieści były delikatnie inne. Abchazi puszczają, ale są
tam na granicy też Rosjanie i z nimi może być kłopot. Jaki? Tego
nie wiadomo, ale to oni właśnie mogą nas dalej nie wpuścić. A
Gruzini? Tam nie ma problemu. Wpuszczają. Hm... Trochę inaczej.
Polecieliśmy
do Suhumi po wizy. Dość sprawnie się jechało, ponieważ nie ma tu
dużego ruchu a drogi są ok.
Zajechaliśmy
pod adres ze strony internetowej i nic. Urząd przeniesiony. W
międzyczasie podeszła do nas Pani z pytaniem, czy nie
chcielibyśmy udzielić wywiadu o naszej podróży w tutejszej
telewizji. Przez moment nawet się nad tym zastanawiałem, ale
później stwierdziłem, że jednak nie. Diabli wiedzą jak całość
skomentują, jak opowiemy o całej trasie i że Abchazja jest ok to,
co na to Gruzini? Ponadto szkoda mi czasu, choć trochę zabawy
mogłoby być.
Wizy
otrzymaliśmy szybko i bezproblemowo. Poprosiłem tylko Pana, żeby
nam ich nie wklejał z uwagi na fochy Gruzinów. I znowu wraca temat
przejazdu przez granicę. Pan stwierdził, że tranzytu tu nie ma i
szkoda naszego czasu, bo Rosjanie nas nie przepuszczą.
Jakoś nas
to nie przejęło i ruszyliśmy dalej. Krajobraz zaczął się
radykalnie zmieniać. Drogi w trochę marniejszym stanie, ludzi jakby
mniej i pojawiły się zniszczone i opuszczone domy. Stały sobie
samotnie obok domów zamieszkanych. Były to domy Gruzinów, którzy
w wyniku wojny musieli opuścić te tereny. W oddali widziałem też
kilka 10 piętrowych bloków spalonych i już dawno opuszczonych.
Przygnębiający widok.
Zatrzymaliśmy
się na mały odpoczynek i długo to nie trwało jak zahamowało obok
nas auto z piskiem opon. Ok. Co się wydarzy? Abchaz, motocyklista.
Opowiedział nam kilka szczegółów z życia Abchaza. Wyjaśniło
się też pochodzenie luksusowych bryk. Wszystko to buchnięte w
Europie i Rosji. Auta wjeżdżają tu nielegalnie i są po roku
legalizowane. Wystarczy powiedzieć, że auto jest kradzione i jeśli
właściciel się nie zgłosi to po roku czasu takie auto można
legalnie zarejestrować. Ubaw po pachy. Prawne bezprawie. Oni
rzeczywiście mogą używać sloganu: ''Przejedź do Abchazji, twoje
auto już tu jest''. Przykładowo Volvo S80 z roku 2100 można kupić
za 1500 dołków. Obłęd.
Dojechaliśmy
wreszcie na granicę Abchazja-Gruzja. Jeden z kluczowych punktów
podróży. Pogranicznicy nawet zabawni. Z Abchazami ubaw po pachy.
Gadamy sobie o byle, czym i jest dość wesoło. Oddajemy paszporty i
wszystko idzie jak trzeba. Wygląda na to, że przejedziemy dalej. Są
też na granicy Ruscy i z nimi też nie ma kłopotu. Na razie
wszystko układa się po naszej myśli. Do czasu, gdy pojawia się
jakiś ''starszyna'' abchaski. Mamy napisane w dokumentach, że
wjechaliśmy z Psou. Jaki wjazd taki wyjazd. On nas nie przepuści.
Uruchamiamy różne sztuki magiczne, żeby go jakoś obłaskawić,
ale nic nie przechodzi. Jedyna opcja to powrót do Sukhumi i
uzyskanie pozwolenia na wyjazd przez Ingur.
Trochę
zniesmaczeni opuściliśmy granicę i zajechaliśmy do wioski o
nazwie Ochamchira. Wygląda smutno. Jest jakoś tak szaro i ponuro.
Domy Abchazów sąsiadują z domami Gruzinów. Tylko, że Gruzinów
tu nie ma a ich własność idzie w ruinę i wszystko zaczyna
zarastać chwastami i trawą.
Złapaliśmy
dość szybko miejscówkę i postanowiliśmy wreszcie wykąpać się
w morzu.
Weszliśmy
na chwilę do sklepu po piwo. Bardzo miła Pani, na widok naszego
sprzętu (chodzi o kamerę i aparaty foto), od razu podniosła alarm.
Absolutnie nie zostawiać nic bez opieki, bo dzieci mogą buchnąć.
Wziąłem jej ostrzeżenie na poważnie.
Ale
jeszcze przed wyjściem, nasz gościnny gospodarz koniecznie chciał
się pochwalić tym, co ma w szafie. A w szafie arsenał. ''Idziemy
sobie postrzelać?''. ''Yyy...? Przed kolacją nie strzelam. Może
innym razem?'
A samo
morze? Bez szału. Woda mętna, plaża kamienista i śmieci dookoła.
Słabo.
A po kąpieli
kolacja. Dzisiaj szef kuchni zaserwował: khacziapuri (piszę ze
słuchu), oryginalną sałatkę gruzińską - ogórek, pomidor i
cebula zgodnie z życzeniem klientów oraz solianka - zupa pełna
niespodzianek, nigdy nie smakuje tak samo. Do tego domowej roboty
wino czerwone. Jestem fanem chyba już.
Świetnie napisane i proszę o więcej takich artykułów.
OdpowiedzUsuń