środa, 26 czerwca 2013

6. Abchazja - co to bedzie Panie?

Dzień 6:

Pobudka o 06.00 rano stała się faktem, a nie pobożnym życzeniem. Tym razem w miarę wcześnie wyruszyliśmy, ale do szybkiej jazdy zdecydowanie nam daleko. Na wlocie do Sochi był taki korek, że Warszawa może tylko pozazdrościć. Jak zwykle przebijamy się po kresce i przebrnęliśmy jakoś. Sochi szykuje się na Olimpiadę i chyba jest na finiszu. Widać pobudowane estakady i obwodnice, choć do granicy oznakowanej drogi nie uświadczysz. Nawigacja kompletnie mi zgłupiała i tylko instynkt przetrwania spowodował, że się całkowicie nie pogubiliśmy.

Granica z Abchazją, choć zatłoczona to poszła sprawnie. Zupełnie nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. A tu? Drogi równe, asfaltowe. Jazda bez kłopotu. Kilka miejscowości za granicą to kurorty takie ''na bogato''. No może nie szał, ale czysto tu i schludnie. Na ulicach widać konkretne marki samochodów: Mercedesy, Audi, BMW seria 5 i 7. Kurcze jak oni to robią? Póki co nikt nas nie zjadł za to często słyszałem sygnały z klaksonów na przywitanie. Na razie jest ok.

Na cel wybraliśmy jezioro Ritsa. Podobno jest to takie miejsce, w którym towarzysz Stalin wybudował sobie daczę. Droga jest bardzo malownicza. 40 km jazdy to szlak położony między zielonymi górami. Napinamy, zatem do góry i stop. Brama. Na szczęście to brama wjazdowa do parku. Abchazi też się powoli cywilizują, co oznacza, że wjazd jest płatny (300 Rub). Przy okazji zapytałem strażnika o wjazd do Gruzji. Cóż, trochę mało optymistyczne wieści nam sprzedał. Za wjazd na tereny okupowane grozi areszt i kara pieniężna. Hm... Daje do myślenia.

Dojechaliśmy w końcu do jeziora i warto było. Widoki bardzo fajne. Jezioro na specyficzny, ciemno turkusowy odcień. Otaczają je niezbyt wysokie góry, co powoduje, że przebija się tu swobodnie słońce. Klimat bardzo rekreacyjny. Pojechaliśmy dookoła jeziora, żeby zobaczyć domek Stalina. Miał być za wodospadem. Miał, bo już go w zasadzie nie ma. Został zamieniony na restaurację, a restauracja jest w remoncie. Na otarcie łez zatrzymaliśmy się przy wodospadzie na foty. Jak to zwykle bywa, co jakiś czas ktoś podchodzi i zadaje ten sam zestaw pytań, co inni? ‘‘A Wy iz kuda prijechali?'' itd. itp. Gdzieś mi się chłopaki zawieruszyli. Zobaczyłem ich kilkanaście metrów dalej z kubkami w ręku w towarzystwie Rosjan. Toczy się rozmowa połączona z degustacją wina z własnych zasobów. Było całkiem ok. A ja wróciłem z tym samym pytaniem o granicę. Wieści były delikatnie inne. Abchazi puszczają, ale są tam na granicy też Rosjanie i z nimi może być kłopot. Jaki? Tego nie wiadomo, ale to oni właśnie mogą nas dalej nie wpuścić. A Gruzini? Tam nie ma problemu. Wpuszczają. Hm... Trochę inaczej.

Polecieliśmy do Suhumi po wizy. Dość sprawnie się jechało, ponieważ nie ma tu dużego ruchu a drogi są ok.

Zajechaliśmy pod adres ze strony internetowej i nic. Urząd przeniesiony. W międzyczasie podeszła do nas Pani z pytaniem, czy nie chcielibyśmy udzielić wywiadu o naszej podróży w tutejszej telewizji. Przez moment nawet się nad tym zastanawiałem, ale później stwierdziłem, że jednak nie. Diabli wiedzą jak całość skomentują, jak opowiemy o całej trasie i że Abchazja jest ok to, co na to Gruzini? Ponadto szkoda mi czasu, choć trochę zabawy mogłoby być.

Wizy otrzymaliśmy szybko i bezproblemowo. Poprosiłem tylko Pana, żeby nam ich nie wklejał z uwagi na fochy Gruzinów. I znowu wraca temat przejazdu przez granicę. Pan stwierdził, że tranzytu tu nie ma i szkoda naszego czasu, bo Rosjanie nas nie przepuszczą.

Jakoś nas to nie przejęło i ruszyliśmy dalej. Krajobraz zaczął się radykalnie zmieniać. Drogi w trochę marniejszym stanie, ludzi jakby mniej i pojawiły się zniszczone i opuszczone domy. Stały sobie samotnie obok domów zamieszkanych. Były to domy Gruzinów, którzy w wyniku wojny musieli opuścić te tereny. W oddali widziałem też kilka 10 piętrowych bloków spalonych i już dawno opuszczonych. Przygnębiający widok.

Zatrzymaliśmy się na mały odpoczynek i długo to nie trwało jak zahamowało obok nas auto z piskiem opon. Ok. Co się wydarzy? Abchaz, motocyklista. Opowiedział nam kilka szczegółów z życia Abchaza. Wyjaśniło się też pochodzenie luksusowych bryk. Wszystko to buchnięte w Europie i Rosji. Auta wjeżdżają tu nielegalnie i są po roku legalizowane. Wystarczy powiedzieć, że auto jest kradzione i jeśli właściciel się nie zgłosi to po roku czasu takie auto można legalnie zarejestrować. Ubaw po pachy. Prawne bezprawie. Oni rzeczywiście mogą używać sloganu: ''Przejedź do Abchazji, twoje auto już tu jest''. Przykładowo Volvo S80 z roku 2100 można kupić za 1500 dołków. Obłęd.

Dojechaliśmy wreszcie na granicę Abchazja-Gruzja. Jeden z kluczowych punktów podróży. Pogranicznicy nawet zabawni. Z Abchazami ubaw po pachy. Gadamy sobie o byle, czym i jest dość wesoło. Oddajemy paszporty i wszystko idzie jak trzeba. Wygląda na to, że przejedziemy dalej. Są też na granicy Ruscy i z nimi też nie ma kłopotu. Na razie wszystko układa się po naszej myśli. Do czasu, gdy pojawia się jakiś ''starszyna'' abchaski. Mamy napisane w dokumentach, że wjechaliśmy z Psou. Jaki wjazd taki wyjazd. On nas nie przepuści. Uruchamiamy różne sztuki magiczne, żeby go jakoś obłaskawić, ale nic nie przechodzi. Jedyna opcja to powrót do Sukhumi i uzyskanie pozwolenia na wyjazd przez Ingur.

Trochę zniesmaczeni opuściliśmy granicę i zajechaliśmy do wioski o nazwie Ochamchira. Wygląda smutno. Jest jakoś tak szaro i ponuro. Domy Abchazów sąsiadują z domami Gruzinów. Tylko, że Gruzinów tu nie ma a ich własność idzie w ruinę i wszystko zaczyna zarastać chwastami i trawą.

Złapaliśmy dość szybko miejscówkę i postanowiliśmy wreszcie wykąpać się w morzu.

Weszliśmy na chwilę do sklepu po piwo. Bardzo miła Pani, na widok naszego sprzętu (chodzi o kamerę i aparaty foto), od razu podniosła alarm. Absolutnie nie zostawiać nic bez opieki, bo dzieci mogą buchnąć. Wziąłem jej ostrzeżenie na poważnie.

Ale jeszcze przed wyjściem, nasz gościnny gospodarz koniecznie chciał się pochwalić tym, co ma w szafie. A w szafie arsenał. ''Idziemy sobie postrzelać?''. ''Yyy...? Przed kolacją nie strzelam. Może innym razem?'

A samo morze? Bez szału. Woda mętna, plaża kamienista i śmieci dookoła. Słabo.

A po kąpieli kolacja. Dzisiaj szef kuchni zaserwował: khacziapuri (piszę ze słuchu), oryginalną sałatkę gruzińską - ogórek, pomidor i cebula zgodnie z życzeniem klientów oraz solianka - zupa pełna niespodzianek, nigdy nie smakuje tak samo. Do tego domowej roboty wino czerwone. Jestem fanem chyba już.


Dagomys-Ochamchira przejechane 377km  


























































































1 komentarz: