Dzień 2:
Oj, ciężko się
wstaje. Taki człowiek otumaniony trochę. ''Jak żyć Panie Premierze, jak żyć''?
Na szczęście ma musimy się śpieszyć. Na spokojnie zaczęliśmy się zbierać, bo
właściwie nie ma dokąd się napinać. Umówiłem się z Pawłem za Ternopilem. Czyli
tak na 15.00 pewnie będzie. Droga Łuck - Ternopil niczym nie zaskoczyła. Dziury
po kolana, ale nic to, był czas przywyknąć. Zwłaszcza, że to moja trzecia podróż
przez terytorium tego kolorowego kraju.
Kilka minut po
15.00 pojawił się Paweł. Ekipa w komplecie i możemy nawijać kilometry. Dzisiaj
niestety nie za wiele, wydawałoby się. Dla milicji nie ma niezagospodarowanych
kilometrów. Turysta jest po to, żeby za przyjemność jazdy po ukraińskich
drogach płacić. Jakoś tak wyszło, że dwa razy padło na Pawła i nie miało to
znaczenia, że jechał jako trzeci. Raz, że niby za szybko jechał. Dwa, że
coś...tam. Nie do pojęcia.
Było już około
20.00 i po krótkiej naradzie postanowiliśmy, że szukamy ''gostnicy''. Tylko
jakoś tak słabo z sensowną miejscówką. Ja kogoś zagaduję, Korek to samo i jest marnie. Po chwili podeszła do Korka tutejsza i sprzedała nam informację, że tuż
obok jest polski kościół. I rzeczywiście. ''Sanktuarium Maryjne...'' coś tam,
coś tam... Nie zdążyłem dokładnie przeczytać, bo podjechał do naszej paczki
jakiś kolo na rowerze. Jakby z pola lub na pole jechał. O! I jeszcze po polsku
zaczął z nami rozmawiać. Ksiądz, okazało się. I fajnie, załapaliśmy się na
miejscówkę. Chłodny pokój, własna łazienka. Kolacja i śniadanie też jest.
Rewela.
Cóż, po kolacji
wyszliśmy na miasto, żeby napić się piwa. Z naszym księdzem umówiliśmy się, że
brama i drzwi będą otwarte. Jak już wrócimy, pozamykamy wszystko. Zgodnie z duchem
badacza zwyczajów społeczności lokalnych miałem zamysł poprzyglądać się
miejscowej gawiedzi. Udało się! Bar, kiosk z piwem, nowe znajomości, włóczęga
po miasto-wsi. Generalnie powrót o 2 w nocy. Hmm.... Brama miała chyba ze 3
metry wysokości. I była zamknięta. Nie tak się umawialiśmy! Przełazimy przez
nią i do drzwi. Też zamknięte. Zaczęliśmy chodzić dookoła, szukać jakiejś
opcji dostania się do pokoju. Paweł włączył nawet alarm w motocyklu. Nic!!! Co
robić, co robić...? Korek skoczył po browar. Pozostała wersja ostateczna.
Namioty. Szczęśliwym trafem zostały na zewnątrz i nie ma sorry. Miało być łoże,
a jest podłoga w namiocie. Ksiądz zamknął nam drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz