sobota, 22 czerwca 2013

2. Nie ma to jak namiot - Ukraina.



Dzień 2:



Oj, ciężko się wstaje. Taki człowiek otumaniony trochę. ''Jak żyć Panie Premierze, jak żyć''? Na szczęście ma musimy się śpieszyć. Na spokojnie zaczęliśmy się zbierać, bo właściwie nie ma dokąd się napinać. Umówiłem się z Pawłem za Ternopilem. Czyli tak na 15.00 pewnie będzie. Droga Łuck - Ternopil niczym nie zaskoczyła. Dziury po kolana, ale nic to, był czas przywyknąć. Zwłaszcza, że to moja trzecia podróż przez terytorium tego kolorowego kraju.



Kilka minut po 15.00 pojawił się Paweł. Ekipa w komplecie i możemy nawijać kilometry. Dzisiaj niestety nie za wiele, wydawałoby się. Dla milicji nie ma niezagospodarowanych kilometrów. Turysta jest po to, żeby za przyjemność jazdy po ukraińskich drogach płacić. Jakoś tak wyszło, że dwa razy padło na Pawła i nie miało to znaczenia, że jechał jako trzeci. Raz, że niby za szybko jechał. Dwa, że coś...tam. Nie do pojęcia.



Było już około 20.00 i po krótkiej naradzie postanowiliśmy, że szukamy ''gostnicy''. Tylko jakoś tak słabo z sensowną miejscówką. Ja kogoś zagaduję, Korek to samo i jest marnie. Po chwili podeszła do Korka tutejsza i sprzedała nam informację, że tuż obok jest polski kościół. I rzeczywiście. ''Sanktuarium Maryjne...'' coś tam, coś tam... Nie zdążyłem dokładnie przeczytać, bo podjechał do naszej paczki jakiś kolo na rowerze. Jakby z pola lub na pole jechał. O! I jeszcze po polsku zaczął z nami rozmawiać. Ksiądz, okazało się. I fajnie, załapaliśmy się na miejscówkę. Chłodny pokój, własna łazienka. Kolacja i śniadanie też jest. Rewela.



Cóż, po kolacji wyszliśmy na miasto, żeby napić się piwa. Z naszym księdzem umówiliśmy się, że brama i drzwi będą otwarte. Jak już wrócimy, pozamykamy wszystko. Zgodnie z duchem badacza zwyczajów społeczności lokalnych miałem zamysł poprzyglądać się miejscowej gawiedzi. Udało się! Bar, kiosk z piwem, nowe znajomości, włóczęga po miasto-wsi. Generalnie powrót o 2 w nocy. Hmm.... Brama miała chyba ze 3 metry wysokości. I była zamknięta. Nie tak się umawialiśmy! Przełazimy przez nią i do drzwi. Też zamknięte. Zaczęliśmy chodzić dookoła, szukać jakiejś opcji dostania się do pokoju. Paweł włączył nawet alarm w motocyklu. Nic!!! Co robić, co robić...? Korek skoczył po browar. Pozostała wersja ostateczna. Namioty. Szczęśliwym trafem zostały na zewnątrz i nie ma sorry. Miało być łoże, a jest podłoga w namiocie. Ksiądz zamknął nam drzwi. 



Łuck-Letyciv  przejechane 322km.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz