piątek, 21 czerwca 2013

1. Mam nadzieję, że ruszymy...



Dzień 1:


Godzina 09.00 - paszportów brak

Godzina 10.00 - paszportów brak

Godzina 11.00 - paszportów brak



O rzesz k***wa! I cały misterny plan w piz*u! Jeśli dzisiaj nie dostaniemy paszportów z wizami do Rosji to masakra. Cała koncepcja się wywróci! Najgorsza jest bezsilność i brak wpływu na bieg zdarzeń. No to robię dyplomatyczny pocisk na mojego pośrednika wizowego. Telefon raz, telefon dwa, telefon trzy i ...sukces! Odebrał! Pytam i co i jak? I śmak i nic. To może ja przyjadę i zrobimy wjazd do konsulatu, albo coś? Nielzja i nia nada! No to se pogadaliśmy.

I tak mniej więcej się to toczyło. Mimo wszystko dobre myśli mnie nie opuszczały. Jakość wewnątrz wierzyłem, że uda mi się dzisiaj wystartować. Za Kingą Choszcz: ''Dobre myśli przyciągają dobre myśli''. Mam nadzieję, że rzeczy też. W tym paszporty z wizami.



W międzyczasie dzwoni Paweł z pytaniami oczywistymi. I co mam powiedzieć? Damy radę. Będzie dobrze. Tak właśnie mówię. 



Godzina 11.30 - są wizy do odebrania. ''Pan przyjeżdża! Robimy najazd na ambasadę''! 

No to jadę.



I w tym momencie zadzwonił Korek. ''Jestem tak, jak się umawialiśmy''. Szajse! Jak ja tego nie lubię! Jak się umawiam, to się umawiam. A teraz nie za bardzo mam jak przyjechać. Nic to. Po krótkiej wymianie SMS i tok wiemy co dalej mamy robić. 



I skracając cały opis biegu zdarzeń...są. Paszporty z wizami. Jeszcze tylko przesyłka konduktorska z paszportem dla Pawła i hejjja! Na podbój Iranu!



Temperatura dzisiaj to jakieś 30 st. Wszystko się klei i jest bleee. A tu mam ubrać cały osprzęt motocyklowy na siebie. Płynę, płynę, płynę... Pot się leje. I oczywiście, w momencie wyjazdu zbierają się czarne chmury. Nadciąga burza. No rzesz  k**.... Zawsze jak mam wyjechać to coś się dzieje. Masakra. Zaczęło kropić, ale jeszcze nie masakra masakr. Nie ma na co czekać. Wystartowaliśmy z Korkiem o 15.30 z pomysłem na rączą jazdę. Tak, jasne, w piątek, po południu... Spróbuj wyjechać z Warszawy. Jak to mówią: ''W piątek warszawa wraca do domu''. Za Wa-wą na paliwie nie oszczędzaliśmy, a kierowcy pomagali i dawali miejsce na drodze. Granica w Dorochusku poszła megasprawnie. Ma motkach minęliśmy kolejki i pozostała nam tylko jazda do Łucka.  



A Łuck to osobna opowieść. Rodzina Korka super, super, super..! Przywitanie i przyjęcie rewelacja. Zleciały się dzieciaki z okolicznych domów i oczywiście sesja foto na motocyklach się zaczęła. Było wesoło.



Wa-wa-Łuck, przejechane 420km.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz