Dzień 3, 25.06:
Pomykamy do Kercz na prom do Rosji. Już tu byłem rok
temu tylko, że w odwrotną stronę, wracając z wyprawy dookoła morza czarnego.
Spodziewałem się, że przeprawa trochę czasu zajmie. Tylko nie myślałem, że aż
tyle. Byliśmy w porcie o 11.20 i czekamy w kolejce, aż operator da nam żetony
na wjazd. Bez nich nie można kupić biletów. Słońce wali niemiłosiernie, a my
cierpliwie czekamy. Nic się nie dzieje. Myślałem, że załapiemy się na 12.00.
Idę zatem do dyżurki, żeby dowiedzieć się, co i jak? A Pan wyluzowany
odpowiada, że już na 13.30 biletów nie ma. Może o 15.00 się uda. No nie.
Masakra. Tak to my będziemy jechali i jechali. Mówię mu, że to tylko motocykl i
że jakoś zmieści. On nic. Niewzruszony. No i gapię się na niego i myślę, jaki
by tu bajer wrzucić. Myślę i myślę gapiąc się cały czas. I drugi z nich pękł.
Rzekł magiczne słowo ''zajeżdżaj''. Przyjechaliśmy w trzy maszyn. Trochę się zdziwił,
ale mamy trzy żetony i trzy bilety. Udało się. Pozostaje jeszcze odprawa
paszportowa. Następna kolejka. Czekamy. Wreszcie wjechaliśmy na prom. Po
stronie rosyjskiej następna zabawa z papierami. Paszporty - to normalne.
Czasowy import motocykli ''wriemiennyj wwoz''. Jeszcze ujdzie, bo druk jest
mało skomplikowany. Dalej kontrola celna. Celnik miał zapędy na rozpakowywanie
całego motocykla. Oj! Byłoby słabo. Zatem życzliwie poprosiłem go, żeby mi
pomógł - tu przytrzymał, tam podniósł i się skończyła kontrola. Potem z
dokumentami do następnego okienka. Pani coś tam wpisała. Chyba zarejestrowała
motka w bazie, potem zrobiła ksero i 80 hrywiem poproszę. Super! Najdroższe
ksero w mieście. I jak już wykonała te złożone operacje oddała mi papiery i
zaprosiła do okienka obok, chociaż Pani z okienka obok była od niej na
wyciągnięcie ręki. Czułem jak z okienka wylatuje chłodne powietrze. Fajnie mają
klimę. A tu gdzie stoję jak w szklarni. Parno, duszno, pot leci z karku w
kierunku ... Wreszcie koniec. Jest 15.05, a przed nami masa kilometrów do
przejechania.
|
fot. Paweł Konieczny |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Piotr Wawszyniak |
|
fot. Paweł Konieczny |
|
fot. Lokales |
W Rosji drogi są lepsze niż na Ukrainie. Paliwo też
tańsze. Około 3zł za litr. W obu krajach obowiązuje na sama zasada - najpierw
''pay'' (pej), potem ''lej''. Zawsze jest zadyma z tankowaniem do pełna przy
płatności kartą.
Po południu dojechaliśmy do Krasnodaru. W zasadzie był
to już czas na poszukanie jakiejś miejscówki, więc trzeba objechać miasto.
Zabrnęliśmy w okolice Dinskaja. Niestety trwa to za długo. Jest już ciemno, a
my kręcimy się bez sensu. Wypatrzyłem gdzieś w końcu lokalnego motocyklistę i
mówię, o co chodzi. ''Pałatka, spat...itd.''. Załapał i zaholował nas do
pobliskiej wioski. Jak powiedział, jest tu bezpiecznie i spokojnie. Tego nam
trzeba. Znaleźliśmy kawałek łączki, w sam raz na nasze namioty i motki.
Ciemno jak w d... Widać tylko światła pobliskich domów. Pozostało tylko
dokończyć browara i pójść spać. Była 10 wieczorem. Nagle niewiadomo skąd
wyłoniła się jakaś postać coś tam bełkocząc.
''Uuaabła...wodku...uubła...pit...bleblebła...korab...kto chuj, ty ili
ja...błebłebła...kung fu..uaabua...''. I zaczęło się tango. Tylko jakoś nie
było do niego dwojga. Gość tak zalany, że fruwał po orbicie. Kontaktu z ziemią
brak. Niby z nami chce się napić i zaprzyjaźnić. Potem macha łapami i jest mega
agresywny. Robi jakieś wolty w stylu niby kung-fu. Odlot na orbitę bez
kontroli. Łapie i trzącha naszymi namiotami. ''Gdie żjensiny'' i takie tam.
Paweł najlepiej po rusku gada, więc go uspokaja trochę. Mówi, że nie pijemy, bo
jedziemy jutro i generalnie chcemy iść spać. Tamten wpada w szał. Drze ryja jak
zraniona Godzilla. Coś masakrycznego. Bić się nie ma, co, bo jeszcze wróci z
kumplami, a oni przyjdą ze swoimi kumplami - sztachetami z płotu. W pijackim
amoku, gdzieś polazł, a my robimy szybką naradę. A co jak wróci z jakimś
tasakiem? Ja już chyba nie zasnę. Pomimo ciemności pakujemy manele i za moment
spadamy. Jesteśmy już w połowie, a ten wraca. Niesie coś w ręku. Myślę sobie -
nóż. Nie ma opcji, trzeba zareagować. Ale na szczęści to tylko listewka na
ognisko. Jak zobaczył, że się pakujemy wpadł w jakieś spazmy. Coś bełkotał w
stylu, że niedobrze się zachował, prosi żebyśmy zostali, wódkę będziemy pić.
Szajba totalna. My po browarach, środek nocy, bo wszystko zeszło się do 12.
Jedziemy w ciemność. Od głównej odbiliśmy w jakąś polną drogę. Straszna dupa,
nic nie widać. Jakiś wilk tam biega. Niefajnie. Piotrek wypatrzył ułożone na
siebie betonowe bloki. Takie, z których buduje się bloki mieszkalne. Włazimy,
więc na wysokość 3-4 metrów z karimatami i ''bagażem podręcznym''. Tu nas wilki
nie dopadną. To nasz pierwszy ''one milion stars hotel'' w tej podróży. Jest
ciepło, narzucam kurtkę na siebie i spać. Adrenalina powoli schodzi. Byle do
świtu. Może godzina minęła. O k... Co znowu? Ujadanie sfory psów, gdzieś blisko
nas. Ale jestem sprytniejszy, bo mam zatyczki. Zapadam w lekki sen.
Przejechane - 440 km
Morskoje Krym - Dienskaja
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz