poniedziałek, 25 czerwca 2012

3. Wjazd do Rosji i przelot w stronę Kazachstanu


Dzień 3, 25.06:
Pomykamy do Kercz na prom do Rosji. Już tu byłem rok temu tylko, że w odwrotną stronę, wracając z wyprawy dookoła morza czarnego. Spodziewałem się, że przeprawa trochę czasu zajmie. Tylko nie myślałem, że aż tyle. Byliśmy w porcie o 11.20 i czekamy w kolejce, aż operator da nam żetony na wjazd. Bez nich nie można kupić biletów. Słońce wali niemiłosiernie, a my cierpliwie czekamy. Nic się nie dzieje. Myślałem, że załapiemy się na 12.00. Idę zatem do dyżurki, żeby dowiedzieć się, co i jak? A Pan wyluzowany odpowiada, że już na 13.30 biletów nie ma. Może o 15.00 się uda. No nie. Masakra. Tak to my będziemy jechali i jechali. Mówię mu, że to tylko motocykl i że jakoś zmieści. On nic. Niewzruszony. No i gapię się na niego i myślę, jaki by tu bajer wrzucić. Myślę i myślę gapiąc się cały czas. I drugi z nich pękł. Rzekł magiczne słowo ''zajeżdżaj''. Przyjechaliśmy w trzy maszyn. Trochę się zdziwił, ale mamy trzy żetony i trzy bilety. Udało się. Pozostaje jeszcze odprawa paszportowa. Następna kolejka. Czekamy. Wreszcie wjechaliśmy na prom. Po stronie rosyjskiej następna zabawa z papierami. Paszporty - to normalne. Czasowy import motocykli ''wriemiennyj wwoz''. Jeszcze ujdzie, bo druk jest mało skomplikowany. Dalej kontrola celna. Celnik miał zapędy na rozpakowywanie całego motocykla. Oj! Byłoby słabo. Zatem życzliwie poprosiłem go, żeby mi pomógł - tu przytrzymał, tam podniósł i się skończyła kontrola. Potem z dokumentami do następnego okienka. Pani coś tam wpisała. Chyba zarejestrowała motka w bazie, potem zrobiła ksero i 80 hrywiem poproszę. Super! Najdroższe ksero w mieście. I jak już wykonała te złożone operacje oddała mi papiery i zaprosiła do okienka obok, chociaż Pani z okienka obok była od niej na wyciągnięcie ręki. Czułem jak z okienka wylatuje chłodne powietrze. Fajnie mają klimę. A tu gdzie stoję jak w szklarni. Parno, duszno, pot leci z karku w kierunku ... Wreszcie koniec. Jest 15.05, a przed nami masa kilometrów do przejechania. 

fot. Paweł Konieczny


fot. Rafał Mysiorek

fot. Piotr Wawszyniak

fot. Paweł Konieczny

fot. Lokales


W Rosji drogi są lepsze niż na Ukrainie. Paliwo też tańsze. Około 3zł za litr. W obu krajach obowiązuje na sama zasada - najpierw ''pay'' (pej), potem ''lej''. Zawsze jest zadyma z tankowaniem do pełna przy płatności kartą.
Po południu dojechaliśmy do Krasnodaru. W zasadzie był to już czas na poszukanie jakiejś miejscówki, więc trzeba objechać miasto. Zabrnęliśmy w okolice Dinskaja. Niestety trwa to za długo. Jest już ciemno, a my kręcimy się bez sensu. Wypatrzyłem gdzieś w końcu lokalnego motocyklistę i mówię, o co chodzi. ''Pałatka, spat...itd.''. Załapał i zaholował nas do pobliskiej wioski. Jak powiedział, jest tu bezpiecznie i spokojnie. Tego nam trzeba. Znaleźliśmy  kawałek łączki, w sam raz na nasze namioty i motki. Ciemno jak w d... Widać tylko światła pobliskich domów. Pozostało tylko dokończyć browara i pójść spać. Była 10 wieczorem. Nagle niewiadomo skąd wyłoniła się jakaś postać coś tam bełkocząc. ''Uuaabła...wodku...uubła...pit...bleblebła...korab...kto chuj, ty ili ja...błebłebła...kung fu..uaabua...''. I zaczęło się tango. Tylko jakoś nie było do niego dwojga. Gość tak zalany, że fruwał po orbicie. Kontaktu z ziemią brak. Niby z nami chce się napić i zaprzyjaźnić. Potem macha łapami i jest mega agresywny. Robi jakieś wolty w stylu niby kung-fu. Odlot na orbitę bez kontroli. Łapie i trzącha naszymi namiotami. ''Gdie żjensiny'' i takie tam. Paweł najlepiej po rusku gada, więc go uspokaja trochę. Mówi, że nie pijemy, bo jedziemy jutro i generalnie chcemy iść spać. Tamten wpada w szał. Drze ryja jak zraniona Godzilla. Coś masakrycznego. Bić się nie ma, co, bo jeszcze wróci z kumplami, a oni przyjdą ze swoimi kumplami - sztachetami z płotu. W pijackim amoku, gdzieś polazł, a my robimy szybką naradę. A co jak wróci z jakimś tasakiem? Ja już chyba nie zasnę. Pomimo ciemności pakujemy manele i za moment spadamy. Jesteśmy już w połowie, a ten wraca. Niesie coś w ręku. Myślę sobie - nóż. Nie ma opcji, trzeba zareagować. Ale na szczęści to tylko listewka na ognisko. Jak zobaczył, że się pakujemy wpadł w jakieś spazmy. Coś bełkotał w stylu, że niedobrze się zachował, prosi żebyśmy zostali, wódkę będziemy pić. Szajba totalna. My po browarach, środek nocy, bo wszystko zeszło się do 12. Jedziemy w ciemność. Od głównej odbiliśmy w jakąś polną drogę. Straszna dupa, nic nie widać. Jakiś wilk tam biega. Niefajnie. Piotrek wypatrzył ułożone na siebie betonowe bloki. Takie, z których buduje się bloki mieszkalne. Włazimy, więc na wysokość 3-4 metrów z karimatami i ''bagażem podręcznym''. Tu nas wilki nie dopadną. To nasz pierwszy ''one milion stars hotel'' w tej podróży. Jest ciepło, narzucam kurtkę na siebie i spać. Adrenalina powoli schodzi. Byle do świtu. Może godzina minęła. O k... Co znowu? Ujadanie sfory psów, gdzieś blisko nas. Ale jestem sprytniejszy, bo mam zatyczki. Zapadam w lekki sen.   
Przejechane - 440 km
Morskoje Krym - Dienskaja

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz