środa, 27 czerwca 2012

5. Nawijamy kilometry i wjeżdżamy do Kazachstanu


Dzień 5, 27.06:
Tłuczemy kilometry. Na razie nasza jazda to tranzyt do Uzbekistanu. Sprawnie dojeżdżamy do Astrachania i potem dalej do granicy z Kazachstanem. Przeprawa przez Wołgę to 40 rub za przejazd mostem pontonowym. Taka to tutejsza ciekawostka. Prowizorki są zawsze najbardziej trwałe.

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Granica Rus-Kaz poszła sprawnie. Co prawda jeden z pograniczników chciał udowodnić, że jest strasznie ważny, ale w sumie to luz. Kazał mi wypisywać kwity, to piszę. Potem się drze, że mam przejeżdżać. Ja mu mówię, że jeszcze piszę jak sam kazał. Trzasnął bramą i poszedł do budy. Babeczka stojąca obok stwierdziła, że się zdenerwował i ojoj co to będzie? G... będzie. Mam czas, a on łachy nie robi. I tak gadam na głos. Siadam na motku zastawiając bramę i czekam. Nie będę za nim ganiał. Okienko w budzie się otwiera i Pan już normalnie gada. Już łapię. W budzie ma klimę a na zewnątrz 36 stopni.   Zaskakują mnie pozytywnie pogranicznicy rosyjscy. Są ok. Bardzo pomocni. Czy chodzi o widok motocyklowych podróżników, czy o co innego to bez znaczenia. Są ok.

Gonimy już w Kaz dalej. ''Śmigamy'' między 60 a 80 na godzinę. Przepraszam cię Ukraino za to, co pisałem o twoich drogach. Tu jest jazda. ''Mario Bros'' w realu. Moto leci góra dół bez kontroli, a do tego ''woditiel'' musi być mega czujny, żeby nie wpaść w jedną z miliona dziur. Jak nie miniesz, to cię nie minie pewna gleba. Zapomnij o widokach. Chwila nieuwagi i zrobi się smutno i boleśnie. Tak jest do Atyrau.
Po drodze coś nowego. Oooo! Wielbłądy dwugarbne? Pasą się tuż obok. Jak fajnie. Taka egzotyka. To musi być już Azja. Foto! Foto! Foto!
30 minut później. A wielbłądy. No fajnie, fajnie. Leżą sobie. I chodzą też.
120 minut później. Z drogi wielbłądzie ty!!! Ruch tamujesz!!!

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek
fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek


fot. Rafał Mysiorek


Trochę jestem zaskoczony, bo o Kazachach miałem wyobrażenie, jako o narodzie umiarkowanie przyjaznym. W sklepie, czy barze emocji nie widzę, ale za to na drodze jest super. Pozdrawiają, machają, pokazują gdzie jechać. Nawet robotnicy remontujący drogę nam kibicują. 
Wpadamy po drodze do Atyrau. Trzeba jakąś kaskę zorganizować i prowiant na wieczór. Jak zwykle motki budzą duże zainteresowanie społeczeństwa. A my przy okazji pytamy trzech chłopaków, czy wiedzą, gdzie jest jakiś bankomat lub wymiana waluty? Za chwilę pomykaliśmy już za ich autem do centrum. Oszczędziło nam to masę czasu.
fot. Lokales


Wyjeżdżamy za Atyrau w poszukiwaniu miejsca na namioty. Droga tu jest znacznie lepsza. Wszędzie płaska, wypalona słońcem ziemia. Żadnej rzeki, krzaków, czy pagórków, gdzie można by się ulokować. Jedyne wyjście to jazda 2-3 kilometry w równinę, a dala od drogi. Przy rozbijaniu obozu bardzo sprawdza się namiot - ''2 secounds''. W zeszłym roku miałem inny. Też bardzo dobry, bo zajmował mało miejsca. Tylko trzeba było poświęcić trochę czasu na rozkładanie i składanie. ''2 secounds'' zajmuje więcej miejsca, ale rozkłada się w ''2 secounds'' i składa też łatwo. Jak człowiek jest Złachany po jeździe to każe ułatwienie ma znaczenie.
Obóz rozłożony. Rozlewamy, co trzeba. Kuchenka bucha ogniem i za moment nasze żołądki się ucieszą. Impeza się rozkręca i... się kończy. Inwazja komarów. Skąd wiedziały, że tu jesteśmy? I jak sprytnie i podstępnie się schowały wiedząc, że ciężko będzie nam uciec? Jadowite bestie bez serca i skrupułów. Jedyna droga ucieczki to namiot i byle do rana. Za dnia powinien być spokój.

Przejechane - 525 km.
ok. 80 km przed Astrachaniem - Atyrau

fot. Rafał Mysiorek

fot. Rafał Mysiorek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz