Dzień 5, 27.06:
Tłuczemy kilometry. Na razie nasza jazda to tranzyt do
Uzbekistanu. Sprawnie dojeżdżamy do Astrachania i potem dalej do granicy z
Kazachstanem. Przeprawa przez Wołgę to 40 rub za przejazd mostem pontonowym.
Taka to tutejsza ciekawostka. Prowizorki są zawsze najbardziej trwałe.
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Granica Rus-Kaz poszła sprawnie. Co prawda jeden z
pograniczników chciał udowodnić, że jest strasznie ważny, ale w sumie to luz.
Kazał mi wypisywać kwity, to piszę. Potem się drze, że mam przejeżdżać. Ja mu
mówię, że jeszcze piszę jak sam kazał. Trzasnął bramą i poszedł do budy.
Babeczka stojąca obok stwierdziła, że się zdenerwował i ojoj co to będzie? G...
będzie. Mam czas, a on łachy nie robi. I tak gadam na głos. Siadam na motku
zastawiając bramę i czekam. Nie będę za nim ganiał. Okienko w budzie się
otwiera i Pan już normalnie gada. Już łapię. W budzie ma klimę a na zewnątrz 36
stopni. Zaskakują mnie pozytywnie pogranicznicy rosyjscy. Są ok.
Bardzo pomocni. Czy chodzi o widok motocyklowych podróżników, czy o co innego
to bez znaczenia. Są ok.
Gonimy już w Kaz dalej. ''Śmigamy'' między 60 a 80 na
godzinę. Przepraszam cię Ukraino za to, co pisałem o twoich drogach. Tu jest
jazda. ''Mario Bros'' w realu. Moto leci góra dół bez kontroli, a do tego
''woditiel'' musi być mega czujny, żeby nie wpaść w jedną z miliona dziur. Jak
nie miniesz, to cię nie minie pewna gleba. Zapomnij o widokach. Chwila nieuwagi
i zrobi się smutno i boleśnie. Tak jest do Atyrau.
Po drodze coś nowego. Oooo! Wielbłądy dwugarbne? Pasą
się tuż obok. Jak fajnie. Taka egzotyka. To musi być już Azja. Foto! Foto!
Foto!
30 minut później. A wielbłądy. No fajnie, fajnie. Leżą
sobie. I chodzą też.
120 minut później. Z drogi wielbłądzie ty!!! Ruch
tamujesz!!!
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Trochę jestem zaskoczony, bo o Kazachach miałem
wyobrażenie, jako o narodzie umiarkowanie przyjaznym. W sklepie, czy barze
emocji nie widzę, ale za to na drodze jest super. Pozdrawiają, machają,
pokazują gdzie jechać. Nawet robotnicy remontujący drogę nam kibicują.
Wpadamy po drodze do Atyrau. Trzeba jakąś kaskę
zorganizować i prowiant na wieczór. Jak zwykle motki budzą duże zainteresowanie
społeczeństwa. A my przy okazji pytamy trzech chłopaków, czy wiedzą, gdzie jest
jakiś bankomat lub wymiana waluty? Za chwilę pomykaliśmy już za ich autem do
centrum. Oszczędziło nam to masę czasu.
|
fot. Lokales |
Wyjeżdżamy za Atyrau w poszukiwaniu miejsca na
namioty. Droga tu jest znacznie lepsza. Wszędzie płaska, wypalona słońcem
ziemia. Żadnej rzeki, krzaków, czy pagórków, gdzie można by się ulokować.
Jedyne wyjście to jazda 2-3 kilometry w równinę, a dala od drogi. Przy
rozbijaniu obozu bardzo sprawdza się namiot - ''2 secounds''. W zeszłym roku
miałem inny. Też bardzo dobry, bo zajmował mało miejsca. Tylko trzeba było
poświęcić trochę czasu na rozkładanie i składanie. ''2 secounds'' zajmuje
więcej miejsca, ale rozkłada się w ''2 secounds'' i składa też łatwo. Jak
człowiek jest Złachany po jeździe to każe ułatwienie ma znaczenie.
Obóz rozłożony. Rozlewamy, co trzeba. Kuchenka bucha
ogniem i za moment nasze żołądki się ucieszą. Impeza się rozkręca i... się
kończy. Inwazja komarów. Skąd wiedziały, że tu jesteśmy? I jak sprytnie i
podstępnie się schowały wiedząc, że ciężko będzie nam uciec? Jadowite bestie
bez serca i skrupułów. Jedyna droga ucieczki to namiot i byle do rana. Za dnia
powinien być spokój.
Przejechane - 525 km.
ok. 80 km przed Astrachaniem - Atyrau
|
fot. Rafał Mysiorek |
|
fot. Rafał Mysiorek |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz