Dzień 6, 28.06:
No nie. Czają się przy wyjściu z namiotu. Nic ich nie
powstrzyma. Co mogę pakuję w namiocie. Zakładam cały sprzęt na siebie z
wyjątkiem kasku motocyklowego. I tak atakowany prze chmarę, żadnych mojej krwi
bestii pakuję cały obóz i moto. Jeszcze nie ruszyłem, a jestem spocony jak
szczur. Odpalam, jedynka, sprzęgło gaz i już mnie nie ma. Obym was więcej nie spotkał!
Przed nami jeden z najnudniejszych odcinków drogi.
Dookoła płasko. Same stepy. Wraz z upływem kilometrów step przechodzi pustynię Kyzył
Kum i tak już zostanie, aż dośrodkowej części Uzbekistanu. Nie jest to Sahara.
Nie ma wydm. Tu jest płasko i brakuje jakichkolwiek punktów odniesienia. Tylko
prosta droga. Dla jazdy na motocyklu – nuda.
O! Wielbłąd.
Do Beyneu dojechaliśmy sprawnie. Niestety pojawiły się
tu pewne trudności. Podobno przez najbliższe 400km nie ma paliwa. Nic to.
Kupujemy wodę w baniakach 5 l. i pakujemy w nie benzynę. Zyskujemy dodatkowo 10
litów i w trasę. Temperatura 39 stopni. Jest spoko.
''Oto ja. Cały na biało''.
Wjechaliśmy w odcinek 80km drogi, która nie wiem, czy
świadomie, została całkowicie zmasakrowana. Kiedyś był tu asfalt, a teraz
wygląda to jakby przejechało tędy stado czołgów. Zrobiła się poprzeczna tarka.
Są takie wibracje, że biję się czy moto wytrzyma. Tarkę zalega pył, który jest
mieszaniną piachu i jakiegoś tłucznia. Za każdym razem, gdy mija nas TIR tumany
szarej masy spadają centralnie na mnie i moto. Nie narzekam na drogę.
Wiedziałem, że tak będzie. Niestety jest to jednak męczarnia. Jestem teraz 10km
przed granicą z Uzbekistanem. Jak zwykle namiot ustawiony z dala od głównej
drogi i spanie.
Przejechane 460km
Atyrau – Beyneu
fot. Rafał Mysiorek |
fot. Rafał Mysiorek |
fot. Rafał Mysiorek |
fot. Rafał Mysiorek - statyw |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz