czwartek, 4 września 2014

50. Powrót do domu

04 września

Tak. Wróciłem do domu po 50 dniach podróży. Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas i pewnie potrzebuję chwili, żeby spojrzeć na wyprawę z dystansem.
A póki co? Płyny i węglowodany oraz równa jazda. Taki był kolejny dzień. Bardzo wcześnie ruszyłem z Serbii. Było kilkanaście minut po piątej. Miałem nadzieję, że pojadę na sucho, a tu? Deszcz. Od samego początku wystartowałem we wdzianku. Tyle, że tym razem zaczęło robić się jaśniej, a nie odwrotnie. 
Nawijałem kilometr za kilometrem. Z mapy wynikało, że do domu pozostało mi około 1100km do przejechania. Dużo? Mało? Pojęcie względne. Trudno przewidzieć na 100%, czy uda się taki dystans przejechać motocyklem, czy nie? Za dużo zmiennych, a najważniejsza z nich to jednak pogoda. I tutaj szczęście się do mnie uśmiechnęło. Po przejechaniu 100km przejaśniało i mogłem pozbyć się wdzianka. Jednak to duża ulga.
Zatrzymałem się na granicy serbsko-węgierskiej, żeby zrobić kilka ujęć. Znowu pojawił mi się wątek wspomnieniowy. Przecież rok temu, w tym samym miejscu skręciłem kilka kadrów z powrotu z Iranu. Tylko godzina była inna.
Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem autostopowiczów. Coś mnie tknęło. Podjechałem bliżej, zagaiłem. Skąd są? Oczywiście z Polski. Właśnie wracali z Istambułu. Gratulacje! Można jeszcze podróżować w wersji low cost. Wystarczy trochę determinacji i chęci poznawania świata.
A ja, cóż? Pomknąłem dalej kierując się na Miszkolc, żeby tędy wjechać na Słowację. Wszystko sprawnie. I to bardzo. Sama Słowacja i przejazd zawsze mnie rozczula. Tylko sto kilkanaście kilometrów do jazdy. Zawsze mam takie wrażenie, że oto następny kraj ''zdobyłem'' i to w bardzo łatwy sposób.
Wreszcie zobaczyłem to, co chciałem zobaczyć. Znak oznajmiający, że jestem w Polsce. Poczułem jakąś ulgę i wziąłem głęboki oddech. Teraz to już naprawdę końcówka. Coś się realnie kończy.
Było około godziny 15.00. Do przejechania pozostało mi 360km. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że chyba jednak dzisiaj dojadę. Ruszyłem z granicy i...objazd. Oj! Mój optymizm trochę został nadszarpnięty. Jakoś tak mi wyszło, że pojechałem przez Nowy Sącz i dalej w kierunku Kielc. W Nowym Sączu koszmarne korki. Jak w Kampali? Tak sobie pomyślałem. A może, jak po prostu w Polsce? Jeszcze tak wyjdzie, że dzisiaj jednak nie dojadę. Jeśli zacznie padać deszcz i dopadnie mnie zmęczenie to koniec jazdy. Ale na szczęście pogoda mi pomagała. I tak sobie gnałem polskimi drogami.
Mijałem kolejne miasta i zmagałem się z ruchem ulicznym. Złapała mnie przedziwna refleksja. Bardzo już chciałem wracać do ''moich miejsc'', a to co mijałem to takie nie ''moje''. Pomimo trudów podróży to, co zostawiłem za sobą było już po części ''moje''. Hmm...zadziwiające uczucie. Rozwojowy temat.
Aż wreszcie dojechałem do ''mojego'' miejsca. Do domu. Przystanąłem. Rozejrzałem się dookoła i wziąłem głęboki oddech. Tak. To już koniec drogi.

Hmm...Tylko, gdzie się droga kończy, a gdzie zaczyna?

Najechane 1130km
Novi Banovci - Piastów
  




3 komentarze:

  1. I bardzo dobrze, że nareszcie wracasz, bo trzeba tych z Łodzi do "ołtarza" wykopać ;)
    Pozdrawiam,
    Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Ola! Parę minut temu rozmawiałem z Grabką. Wszystko zmierza ku dobremu.

      Usuń
  2. No i nareszcie w domciu,teraz czekam na jakis serial z Afri:))
    Pozdrawiam Tomalla:)))

    OdpowiedzUsuń