06 sierpnia 2010 – piątek
Poranek niestety nie tak wspaniały. Leje deszcz. Zbieramy się na mokro i po kawie ze śniadaniem (4 zł od osoby!) ruszamy.
Najpierw kierunek Kutna Hora i kaplica – kostnica. Szlakiem Evana McGregora i Charlesa Bormana J.
Kaplica jest zjawiskowa. Cała aranżacja wnętrza z ludzkich kości. Wykorzystano chyba 10 tysięcy. Mieli wielokrotnie więcej, ale się nie zmieściło. No cóż robi wrażenie choć trochę poczułem się nieswojo. Jeśli będziesz w tej okolicy naprawdę warto odwiedzić to miejsce. Trudno potem o tym zapomnieć.
Potem w drogę. Ostatni etap – do Pruszkowa. Kilometrów sporo, więc trzymamy tempo. Taki był plan. Deszcz daje się nam ostro we znaki. Przejazd przez Opole – korki, Nysa – korki. W Nysie oglądamy motocykl potencjalny do zakupu – Afrika Twin. Niestety po przymiarkach wypada kiepsko. Coś ze sprzęgłem, strasznie twarde. Coś z biegami, nie dają się wbijać.
Jednak już mam pewność, że to jest mój ostatni lans na cruiserze. Turystyczne enduro, to ma przyszłość.
Ruszamy dalej walcząc z deszczem i korkami. Ostatnie 100 km trasy dla odmiany wjeżdżamy w burzę. Nie ma już na mnie suchej nitki. Szybko zrobiło się ciemno. Leje jak… Właściwie to powinniśmy się zatrzymać na nocleg. Ale nocleg 50 km od domu?! Po 6000 km trasy? Nie do pomyślenia. Jedziemy 40 km/godzinę co i tak jest zbyt szybko, bo drogi nie widzę w ogóle. Tylko rozmazane światła. Naprawdę szczęśliwi i cali dojeżdżamy do domów na 21.00.
Zmęczenie olbrzymie ale już wiem, że była to przygoda, którą powtórzę w kolejnych wyprawach.
Przejechane 6000 km, 11 krajów (Słowacja, Węgry, Rumunia, Macedonia, Albania, Czarnogóra, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Słowenia, Austria, Czechy). Każdy z nich wart ponownych odwiedzin. Najciekawsze na naszej trasie to Rumunia i Albania – największe wyzwania motocyklowe.
Nasze cruisery spisały się bardzo dzielnie. Żadnych usterek. Raz musiałem naciągnąć łańcuch. Poza tym, żadnych kłopotów. Pomysł z nawigacją i słuchawką w uchu genialny. Większość przejazdów przez góry z ostrzeżeniem o niebezpiecznych zakrętach. Rewelacja!!!
Najgorzej wypadło nasze przygotowanie przeciwdeszczowe. Ani ubrania robocze, ani membrany nie wytrzymały próby deszczu. W tym względzie najlepiej wypadły nakładki ortalionowe na buty. Niestety szybko się niszczą. Najgorzej wypadły rękawice. Markowe, z membraną i różnymi bajerami przemiękały w ciągu najdalej dwóch godzin. Przy naszej pogodzie nie do zaakceptowania.
Okazało się nieoczekiwanie, że przy tej pogodzie skórę ratowała nam suszarka do włosów. Oczywiście wykorzystywana do suszenia rękawic, butów, itp.
I to już koniec. Może kiedyś spotkamy się gdzieś na szlaku.