29.07.2010 – czwartek.
Piękny poranek z gęstą mgłą w górach. Jest niesamowicie. Widoczność może 20 metrów. Nie pada. Genialnie! Zjeżdżamy w dół. Widoki zapierają dech. Opowiedzieć się tego nie da. Każdy zakręt jest przeżyciem. Jeżeli ktoś nastawia się na zwiedzanie monastyrów, to będzie szczęśliwy. Drewniane, murowane, łączone, blaszane, malowane… Wszystkie możliwe warianty. Niestety drogi urywają koła, więc mamy wybór: chronić sprzęt czy wrażenia. Pogodzić trudno. Na drodze slalom między dziurami bez przerwy. Przypomina mi to pierwsze gry komputerowe…
Jedziemy do wąwozu Bicaz. Miejscowi Rumuni nie rozumieją czego szukamy, albo nic o nim nie wiedzą. Ostatecznie okazało się, że zaczyna się około 25 km od Bicaz. Wąwóz rzeczywiście jest malowniczy. Strome skały. Dołem potok wyrywa nowe kawałki drogi tworząc urwiska. Oczywiście mnóstwo straganów jak na Krupówkach. Wąwóz warto zobaczyć. Tym bardziej, że największe wrażenie robi na mnie coś, co nie ma bezpośredniego związku z wąwozem. Wspinaczka w górę. Serpentyny i podjazdy najostrzejsze z jakimi się dotychczas spotkałem. W ciągu kilkunastu minut wspinamy się blisko 1000 m n.p.m. Widoki zapierają dech.
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Rafał Mysiorek |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Rafał Mysiorek |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Mirek Smoczyński |
|
fot.Rafał Mysiorek |
Potem zjeżdżamy w dół i nie ukrywam, że kluczowym było dojechać jak najdalej. Zmęczeni, ale szczęśliwi robimy nocleg w przydrożnym pensjonacie. Rozmowy z autochtonami się nie kleją. Na powitanie częstują nas palinką. Gest z głębi serca, więc nie odmawiamy… Jeden, który jeździł z towarami do GB jakoś sobie radzi z angielskim… Natomiast serca mają na dłoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz